Tadeusz Bogucki
X Chvalecska Hudebni Noc
Dzisiaj będę pisać będę w pierwszej osobie liczby mnogiej, my - Blues Menu. 11 maja po raz trzeci zostaliśmy zaproszeni do Czech, do malowniczej wioski Chvalec , k/Trutnova, na jubileuszowy 10-ty już muzyczny festiwal Chvalecska Hudebni Noc ( Chvalecka Muzyczna Noc).Formuła festiwalu jest prosta, nie ma tu muzyki jednotematycznej. Jest to muzyczny miting zespołów grających różnorodną muzykę, od punk rocka, poprzez country, blues, rock and roll, aż do muzyki celtyckiej.
Każdy znajdzie coś dla siebie w tym muzycznym tyglu. Dziwną tradycją tego interesującego czeskiego festiwalu odbywającego się dwadzieścia parę kilometrów od przejścia granicznego w Lubawce, jest zła deszczowa i zimna pogoda. Jak wspominali organizatorzy na dziesięć dotychczasowych edycji Hudebni Nocy, aż ośmiu towarzyszyły opady deszczu i niskie temperatury mimo, że zmieniano na przestrzeni 10-lecia terminy imprezy. Szkoda, bo podła pogoda obniża w sposób ewidentny frekwencję i odstrasza publikę z nieco odleglejszych miejsc, w tym z Polski. Podobnie było i w tym roku, padający niemal bez przerwy deszcz skutecznie zniechęcał widownię szukającą dachu nad głową. Na szczęście dla słuchaczy organizatorzy postawili przed sceną wielki namiot gdzie stłoczona pod dachem widownia mogła z piwkiem w dłoni komfortowo
posłuchać swoich muzycznych ulubieńców. Powstałe przed sama estradą bagienko z charakterystycznej dla tej okolicy, zabarwionej na czerwono, glinki cieszyło tylko nieliczną grupę ortodoksyjnych punkowców, którzy ku uciesze obserwatorów dawali ekscytujący i pełen pasji popis błotnego pogo.
Czerwone „glinoludy” taplały się w błocku nawet przy naszych bluesowych dźwiękach. Była to niewątpliwie jedna z najciekawszych opraw choreograficznych w naszej 15-letniej już koncertowej historii.
Kilka muzycznych refleksji festiwalowych. W tym roku zaprezentowały się wyłącznie czeskie formacje, gdyby nie nasz udział, festiwal w Chvalcu stałby się imprezą krajową (w ubiegłych latach uczestniczyły kapele z Czech, Słowacji i Polski). Dla obserwatorów z Polski pewnym zaskoczeniem jest olbrzymia popularność u naszych południowych sąsiadów punk-rocka. Załogi grające punk stanowiły zdecydowaną większość na liście wykonawców. Druga pod względem liczebności grupę stanowiły zespoły wykonujące czeski energetyczny country-folk, w którym mimo rockowego szlifu czuło się wyraźnie zanurzenie w czeskich polkach. Wreszcie zdecydowanie mniej liczni przedstawiciele starego ,dobrego rock'n'rolla w coverowym repertuarze z przełomu lat 50/60 ubiegłego stulecia ( doskonały Rock and Roll Gang z Pragi, kwintet, który liczył w sumie 336 lat, w tym 74-letni wokalista tryskający na scenie wigorem niczym Mick Jagger). Gospodarze festiwalu Benjaming's Clan to prawie cały rodzinny zespół (ojciec Olda z synami) wzmocniony polskim instrumentalistą, Jackiem Maciołkiem ( moim sąsiadem „zza płota”) grającym na banjo i flecie. Ta niezwykle dojrzała muzycznie formacja wyrosła z punkowych korzeni gra teraz porywającą muzykę celtycką na czeską nutę. W szkockich kiltach, z niebanalnym instrumentarium, m. in. dudy, akordeon, banjo, flet, band ten realizuje oryginalny zamysł muzyczny. Benjamingi nawiązują na scenie od początku doskonały kontakt z publicznością, od pierwszych taktów wciągają do wspólnej zabawy, do tańca i śpiewu. Czesi doskonale umieją się bawić, może ułatwia to i stymuluje doskonałe czeskie piwko z pobliskiego browaru w Trutnovie warzącego wyśmienitego
„Krakonosa”. Sprawą charakterystyczną jest również fakt, że w odróżnieniu od wielu polskich zespołów nasi południowi sąsiedzi śpiewają przede wszystkim czeskie teksty. Nie silą się, tak jak to bywa na polskich festiwalach i klubowych scenach, na mniej lub bardziej poprawną i zrozumiałą przez wokalistów angielszczyznę. My, Blues Menu, byliśmy jedynym zespołem grającym muzykę z pogranicza bluesa i blues-rocka. Zdecydowaliśmy się zagrać nasze własne numery z polskimi tekstami ( bariera językowa wliczona była w pewną dozę ryzyka). Nasz występ zakończyliśmy jednak standardem „Sweet Home Chicago” ulegając prośbie pewnego sympatycznego Czecha.
Wypada zaznaczyć, że po nieco ponad dwóch miesiącach prób i po dwóch występach klubowych, zagraliśmy w znacznie zmienionym składzie z nowymi, mocnymi „braćmi w bluesie”: z perkusistą Piotrkiem Wolańskim i gitarzystą Łukaszem „Gutkiem” Hęćką. Jak na niezbyt wielką popularność bluesa w Czechach i barierę językową zostaliśmy przyjęci nad wyraz sympatycznie. Poza tym wypad do Czech przysłużył się integracji załogi jako, że przez dwie noce w pobliskich Petrykovicach pogłębialiśmy koleżeńską zażyłość biorąc udział w konkursie : kto wypije więcej Krakonosy ? A propos piwa.
Mój znajomy ocenia zawsze dany kraj na podstawie odpowiedzi na pytanie : jak rozwiązany jest problem zwrotu pustych butelek po browarze ? Czechy wypadają celująco, dlatego są krajem poukładanym, jak stwierdza mój znajomy smakosz czeskiego, złocistego napoju. Przed marketem można wszystkie puste flaszki po piwku wrzucić do otworu maszynki, która wyda papierek z naliczoną kwotą za pobrane butelki .A Polska ? Szkoda pisać.... Ostatnio w pewnym spożywczaku pobierali ode mnie kaucje za butelki bezzwrotne. W Czechach w porze obiadowej w restauracji ciężko o miejsce. I nie dziwota. Za jedyne 12 zł można było w pensjonacie „Porici” w Trutnovie zjeść gulasz z knedlikami popijając półlitrowym lanym piwem. Inna refleksja. Zdziwiło mnie to , że na festiwalu nie ma ochroniarzy. Spytałem organizatorów : dlaczego ? - A po co? -pytająco padła odpowiedź. - Publika przyszła posłuchać, a nie po to by się bić. Ot i cała prawda. Kiedy jeden z Czechów przez przypadek ( wrzucając pusty plastykowy kubek do kosza) ochlapał mnie paroma kropelkami piwa, przepraszał mnie niezwykle ujmująco. W Polsce najprawdopodobniej w takim przypadku byłbym nieźle zelżony za to, że miałem odwagę znaleźć się na linii rzutu kubka do pojemnika na śmiecie. Gdyby jeszcze aura była dla nas łaskawsza to wrócilibyśmy z 10-tej Chvaleckiej Muzycznej Nocy w pełni usatysfakcjonowani