To ja też, coś napiszę.
Kasa ChorychZespołu Kasa Chorych z lat swojej świetności i sławetnym składzie nie mogę pamiętać. Z muzyką tego zespołu zetknąłem się w latach 90 i jakoś nigdy nie mogłem się przekonać do ich twórczość. Wczoraj widziałem drugą część ich koncertu i w tym względzie nic się nie zmieni. Pomijając kwestie repertuarowe, to basista grał jakby nie wiedział o istnieniu perkusisty, a perkusista o istnieniu basisty. Bartka Szopińskiego drugi raz widziałem grającego na Hammondzie, wydaje mi się, że potwierdza teorię, że dobry pianista wcale nie oznacza dobrego Hammondzisty. Był to najsłabiej ze wszystkich trzech koncertów nagłośniony występ.
The Big Nose AttackGrecki duet „Black Keys” jeszcze bardziej mnie wymęczył. Z bluesem miało to bardzo niewiele wspólnego, a i ich archaiczne podejście do grania jest już dość wtórne. Brakowało mi u nich charyzmy, co w przypadku takiego grania jest niezbędne. W tym przypadku zgadzam się z frakcją domagającą się dawania szans rodzimym muzykom, a nie ściągania takich „Zeusów” aż z Aten.
Najlepszym komentarz do tego, co muzycznie działo się przed główną gwiazdą niech będą słowa człowieka, który siedział rząd za mną i po pierwszych taktach
Sugaray Rayford Band wypowiedział jedno magiczne słowo…
„nareszcie”. Lepiej bym tego nie podsumował.
Sugaray RayfordHammond zaczął grać brzmieniem Hammonda, a sekcja rytmiczna porażała motoryką. Lider zespołu Sugaray Rayford, oprócz znakomitego wokalu, to również znakomity showman. Publiczność kupił w pierwszych minutach występu swoim tańcem, potem były przebieżki po widowni, wciągnięcie do śpiewania publiczności oraz zaproszenie na scenie kilkuletniego chłopca.
W pierwszej części koncertu można było usłyszeć między innymi „Stuck for a Buck” z zeszłorocznej płyty, jak i standard „Born Under a Bad Sign”.
Przepiękną lekcję bluesa zaprezentowali w drugiej części koncertu. W kameralnej atmosferze, gdy na scenie pojawiły się trzy krzesełka, na których zasiadł gitarzysta Gino Matteo, Sugaray oraz basista Ralph Carter. Piękne wersje „Need a Little More Time” i „Death Letter”. Gino Matteo pokazał całą paletę środków wyrazu jaką dysponuje świat bluesowej gitary. Świetny gitarzysta.
Po ponad dwugodzinnym koncercie, pięknym zakończeniem było wykonanie na bis przy akompaniamencie samej gitary „What a wonderful world”.
Piękny koncert!PS.1 –
Eric Gales – Hendrixa preferuje w oryginale.
PS.2 - Pogodowo w Białymstoku to jest „Zima z Bluesem” a nie jesień.
karambol pisze:[...]Jego Gibson ES (a może Epiphone)[...]
Epiphone, zastanawiało mnie tylko jakie model. Wyglądał na Dot, ale nie pamiętam, aby z takimi markerami robili.