Czytam sobie, co piszecie w tym wątku i skusiłem się, żeby wtrącić swoje trzy grosze. Mam wrażenie, że Agrypa miał początkowo na myśli blues nowatorski, futurystyczny, ciekawy z artystycznego punktu widzenia. Tymczasem skręciło to trochę w stronę tego, kto z okolic bluesa w bieżącym stuleciu ma bądź może mieć znaczenie medialne i komercyjne. To drugie wydaje mi się mniej interesujące. Jest oczywiste, że rockowa strona bluesa jest i będzie bardziej popularna bo rock jest popularniejszy i od bluesa i od jazzu. Niemniej dla mnie przyszłość bluesa leży właśnie w łączeniu go z jazzem. Tu wciąż jest sporo gruntu do zaorania.
Pierwszy przykład to Matt Schofield Trio z Jonny Hendersonem na hammondzie. Już sam skład jest dosyć oryginalny. W soul-jazzie oczywiście granie w konfiguracji hammond-gitara-bębny bez basisty to standard. W rocku robili to np. Doorsi z Manzarkiem. W bluesie chyba rzecz rzadka. Nie wiem jak długo Schofield jeszcze pogra z Hendersonem, bo na trzeciej płycie pojawił się basista, a na czwartej dodatkowi muzycy, ale pierwsze dwa krążki (szczególnie drugi) to dla mnie rzecz wyjątkowa. Trochę jazzu, trochę rocka, ale jednak blues dominuje i nie waham się przed zaklasyfikowaniem do tego gatunku. Bardzo interesująca alternatywa dla bluesrockowego power tria.
Czołowi gitarzyści bluesowo-jazzowi jak Ronnie Earl i Duke Robillard mają już trochę lat, nagrywają od tak dawna i tak głęboko siedzą w tradycji, że nie tworzą muzyki nowoczesnej, ale wierzę, że to granie, czy to w ich wydaniu, czy ich młodszych kolegów (Alex Schultz itp.) ma przyszłość. Podobnie bluesowo-jazzrockowe kombinacje Robbena Forda czy Scotta Hendersona. Co więcej, choć nie przepadam za łączeniem bluesa z elektroniką, okazuje się że można to robić interesująco również w przypadku staroświeckiego bluesa z elementami swingu. Dowodem płyta Ricka Holmstroma "Hydraulic Groove" - moim zdaniem jak ulał pasująca do tematu wątku.
Co do następnego SRV - nie będzie go. Nie dlatego, ze brak ciekawych postaci, tylko dlatego, że pewne rzeczy można zrobić tylko raz. SRV dokonał syntezy hendrixowskiego bluesrocka z amerykańskim czarnym bluesem i (w wybranych utworach) gitarowym jazzem. Można dyskutować, czy historia go wyróżniła bo był nowatorski w sensie formalnym, czy dlatego, że był wybitnym reprezentantem już wcześniej istniejącego kierunku. Na pewno bardzo atrakcyjne dla odbiorcy jest połączenie wirtuozerii z taką dziecięcą radością grania i bezpośredniością (pod względem emanowania emocjami podobnie wdzięczny był Jeff Healey). W każdym razie to już było i ta stylistyka jest wyeksploatowana na maksa. Mnie z licznych pretendentów do tytułu nowego SRV najbardziej przekonuje Chris Duarte, który dorzucił trochę nowego. Z kolei najbardziej rozpoznawalnym i oryginalnym współczesnym gitarzystą około-bluesowym jest dla mnie Derek Trucks. Nie znam innego, który by się tak jak on przedstawiał kilkoma dźwiękami. No ale to co robi już jest mocno "około" bluesowe i wykracza poza wątek.
Podsumowując, nie spodziewam się jakiejś rewolucji w bluesie. I nawet specjalnie jej nie chcę. To co dla mnie najważniejsze i najlepsze zostało już w dużej mierze zrobione. Nowe jest najczęściej ciekawe na zasadzie samego efektu nowości, kontrastu. Nie przewiduję, żeby jakaś większa stylistyczna nowinka okazała się na dłuższą metę bardziej interesująca od istniejących wzorców (punk-blues nie przekonuje mnie kompletnie). Natomiast budować na tych wzorcach wartościowe rzeczy można bez końca, to już tylko kwestia indywidualnego talentu i umiejętności: kompozytorskich, aranżacyjnych i improwizatorskich. Dobrych płyt nam nie zabraknie.