autor: bohdan » sierpnia 13, 2009, 8:26 pm
Tak się ostatnio zastanawiam nad tym, co blues ma nowego do powiedzenia w 21 wieku. Być może zmienię trochę intencję tego tematu - ja chcę porozmawiać o tym, co można zrobić, czego spróbować, żeby blues (jako kierunek muzyczny) spróbował odnaleźć nową przestrzeń dla siebie.
Wg mnie jazzowi się to udało. W złotych latach '50 i '60 (zarówno dla jazzu jak i bluesa) pojawiły się rzeczy, które do dziś się gra. Podejrzewam, że jest szansa na to, by Miles Davis, "Cannonball" Adderley, John Coltrane i inni pionierzy tamtych czasów, zostali nieśmiertelni i osiągnęli status podobny klasykom: Bachowi, Chopinowi, Beethovenowi. Zarazem, mamy teraz artystów, którzy proponują nam coś zupełnie innego i którym nadal jestem skłonny dać łatkę: "muzyk jazzowy". Kto to jest? Na przykład Marcus Miller, bądź też Bobby McFerrin (choć akurat ten człowiek jest bardzo niechętny "łatkowaniu"). To są ludzie, którzy grając nowocześnie, pozostają w nurcie jazzowym, przecierając mu nowe ścieżki.
Wróćmy do bluesa - jak wygląda jego ewolucja? Ogromnie upraszczając, można powiedzieć, że zapowiadane przez elektryfikację zmiany (Waters, T-Bone) szybko opuściły nurt bluesowy, dając życie nowym estetykom. Trochę mnie to smuci, jako entuzjastę i wykonawcę bluesowego, bo chciałbym, żeby gatunek był popularniejszy. To wiąże się nierozerwalnie z przyciągnięciem młodej publiczności, a boję się, że większości z nich, blues nie może zaoferować czegoś atrakcyjnego. Ot, stare rzępolenie czarnego murzyna.
Nie chcę wyjść na fatalistę - widzę próby jakie są podejmowane: filtr z orientem Harry'ego Manxa), bardzo ciekawe poszukiwania tak dla bluesa, jak i jazzu Grega Zlapa, mam też nadzieje związane z the Homemade Jamz, są ciekawostki na ostatniej płycie Janivy Magness, więc coś się dzieje. Ale dla mnie to za mało, ja czekam na przełom!
Pozdrawiam,
Kurson