Moderator: mods
To był lot do piekła! Najpierw zatrzymaliśmy się we Frankfurcie, a następne postoje były co każde kilkaset jardów. Mniej więcej co godzinę dostawaliśmy posiłek i gorący ręcznik, lub przekąskę i zimny ręcznik. Jak dolecieliśmy do Bangkoku, osoba z obsługi samolotu powiedziała, że możemy wysiąść na 45 minut, aby rozprostować nogi i pomimo że zatrzymywaliśmy się już w Cairo, Bahrian i Dubaju, byliśmy zdesperowani, aby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, ponieważ w samolocie było tak gorąco. O godzinie 22:30 otworzyli drzwi, ale na zewnątrz było cieplej niż w środku. Ach, co tam, zostało tylko następne 20 godzin lotu!
Rankiem piętnastego stycznia 1968 roku samolot doleciał na lotnisko w Sydney. Australijskie władze mają nadzwyczajny sposób witania Cię w swoim kraju. Idą przez całą długość samolotu i pryskają sprayem przeciwko owadom w Twoja twarz. Ale najlepsze miało dopiero się wydarzyć. Ponieważ była to nasza pierwsza wizyta w Australii, wokół naszego przyjazdu powstało dużo szumu. Na lotnisku zostało przygotowane pomieszczenie na potrzeby przeprowadzenia wywiadu „live” dla telewizji. Usiedliśmy w rzędzie na kanapie, a przyjazny dziennikarz przedstawił nas, czytając nazwiska z kartki.
„To są Small Faces, przylecieli z wesołej starej Anglii. Witamy w Australii faceci. Tutaj jest Steve Marriott, po lewo Ronnie Lane, Kenney Jones i Ian McLagan. Ian, czy to prawda, że jesteś uzależniony od narkotyków?”
„oh, odpier*** się” powiedziałem po cichu, mrucząc.
„pomiń to ty pi****!” krzyczał Steve w jego twarz, z obrzydzeniem, dobrze świadom jaki to będzie miało efekt na cały przebieg. Jak kamerzysta i techniczni zaczęli się pakować, oznaczało to koniec konferencji prasowej, a my mieliśmy czas aby uzmysłowić sobie, że nie był to dobry start. Przebywaliśmy w kraju 5 minut, a już zdążono nas osprayować i obrazić. Wiem, że rzeczy się dużo pozmieniały od tego czasu. Np. większość dziennikarzy pracuje dla angielskich lub amerykańskich tabloidów, ale wspaniały Tony Hancock popełnił samobójstwo na antypodach z powodu depresji. Oni nie dali mu ani trochę spokoju.
Potrafili być bardzo wytrwali. Marianne Faithfull przechodziła przez to samo, kiedy tam przebywała. Może ma to coś wspólnego z klimatem! Nie mieliśmy za wiele do roboty przez następne kilka dni, oprócz otrząśnięcia się ze zmęczenia. Wylegiwaliśmy się przy hotelowym basenie i wchłanialiśmy słońce...do momentu aż ze Stanów przybyli „potworni 'Oo”. Gdy po raz pierwszy udaliśmy się poza hotel, jadąc Jeepem na plażę „Bondi”, zostaliśmy zatrzymani przez „Old Billa” (policjanta). Dostaliśmy mandat za „wystające łokcie”. Od tego momentu mieliśmy przekonanie, że można było zostać aresztowanym za patrzenie na spaghetti!
Przed pierwszym występem musieliśmy rozwiązać problem techniczny. ‘Itchycoo Park’ stał się dużym hitem, chcieliśmy tą piosenkę wykonywać na żywo, ale jeszcze nie wymyśliliśmy, jak odtworzyć efekt „phasing” z perkusji Kenney'ego, który był tak istotny dla brzmienia utworu. Problem polegał na tym, że 'phasing' to była nowość w studiu. Dzisiaj można kupić gadżet za kilka dolarów , który rozwiąże Twoje problemy, ale wtedy nawet w studiu nagraniowym nie było niczego takiego, nie wspominając o sklepach muzycznych.
Steve miał genialny pomysł, pewnego dnia gdy siedzieliśmy na dachu hotelowym, niedaleko basenu, próbowaliśmy rozmawiać pomimo hałasu jaki robiły odrzutowce lecące na pobliskie lotnisko. Zasugerował on, aby nagrać kilka minut tego odgłosu na odtwarzacz kasetowy, tak abym mógł nacisnąć przycisk 'play' w czasie przerwy perkusyjnej i ‘Wallop McKenzie’ - mieliśmy efekt 'phasing'.
Brzmiało to okropnie. Pomimo tego, że odtwarzacz mono firmy Sony był małym klejnotem, odrzutowce tak naprawdę nigdy nie brzmiały inaczej niż zwykłe odrzutowce, nagrane na przenośny magnetofon, ale mieliśmy z tego niezły ubaw. Dochodziliśmy do przerwy perkusyjnej i musiałem przerwać swoją grę na sekundę aby włączyć maszynę. Oczywiście nie zawsze udawało mi się włączyć w odpowiedniej chwili, a nawet jeśli mi się udało to dźwięk zaczynał się natychmiastowo i natychmiastowo się kończył – nie było łagodnego wyciszenia. Przy jednej okazji magnetofon spadł z moich organów na scenę, z czego pozostała trójka miała ubaw. Musiałem mieć przystawiony mikrofon do głośnika magnetofonu, a głośność musiała być ustawiona na odpowiedni poziom, aby jakoś działało, inaczej wywoływało sprzężenie. Tak naprawdę był to cholerny koszmar. To nie był rock'n'roll, tylko bawienie się przyciskami, jak prekursor do ery syntezatorów.
Niedługo potem przybyli The Who i wtedy tak naprawdę zaczęła się zabawa. Pete, Keith, Roger i John przyjechali w świetnych nastrojach, biorąc pod uwagę podróż, byli jednak nieco podirytowani i gotowi na stwarzanie problemów. Roger pogratulował mi ożenku i wyśmiał mnie, że tak szybko zostawiłem pannę młodą, gdyż od ślubu minął jeden dzień. Wszyscy znali Sandy z „Ready, Steady, Go! „ i z klubowej londyńskiej sceny, więc to było takie koleżeńskie naigrawanie się. Keith w swoim normalnym podekscytowanym i przyjaznym stanie, opowiadał mi o ostatnich eksplozjach, wysadzaniu hotelowych toalet podczas trasy po Stanach. Koncertowali od czerwca, otwierali przed „Herman’s Hermits „, jeśli możesz w ogóle uwierzyć w taki zestaw, grali dla nastoletnich fanek Petera Noone’a noc w noc , a to dało im świetny start w Ameryce.
Nie było to bardziej dziwacznie niż Jimi Hendrix otwierający występy The Monkeys, żałuję, że nigdy nie mieliśmy oferty trasy po Stanach, wartej rozważenia.
Ktoś stwierdził, że to dobry pomysł aby wypożyczyć kilka łódek i popływać po jeziorze. Wzięliśmy ze sobą piwo i ewentualnie skończyło się na bitwie w wodzie z Wiggim, który był roadie dla The Who. Jego 'irish' (tupecik) został ściągnięty z głowy. Nigdy nie zajarzyłem, dlaczego miał ksywkę 'Wiggy', aż do tego momentu. Chłopaki z The Who wiedzieli, ale nigdy nie widzieli go bez tego czegoś na głowie, więc ryczeli ze śmiechu jak wyciągał tupecik z wody- obciekający jak mokry kot. Wiggy widział śmieszna stronę całego wydarzenia, ale jego peruka już nigdy nie wyglądała tak samo, ponieważ skurczyła się po wysuszeniu. Podczas tej trasy często widzieliśmy jego łysą głowę, była cała pokryta pęcherzami i spalona przez słońce. Tak naprawdę, potem już nigdy nie nosił peruki, a teraz występuje pod swoim prawdziwym nazwiskiem -John Wolff, jest łysy i dumny z tego.
Pierwszy koncert odbył się w Sydney, w pokrytym blachą baraku, który miał manualnie obsługiwaną scenę obrotową i nie mam na myśli, że ktoś manualnie przyciskał klawisz. Ta rzecz była pchana przez kilku przypakowanych kolesi, podczas gdy my mieliśmy występ. Na nasze nieszczęście, za każdym razem kiedy poczuli, że chcą przystanąć lub zatrzymywali się ze zmęczenia, zostawiali scenę w niezmiennej pozycji. To było trochę spazmatyczne. Zaczynali pchać w środku utworu, dokładnie wtedy gdy w tłumie znalazłeś jakąś piękność i chciałeś się trochę na nią popatrzeć. W końcu Steve się wkurzył na tych gości, więc oni zostawili scenę w jednej pozycji. To znowu wkurzyło Steve'a jeszcze bardziej. Ten nastrój bardzo szybko udzielił się widowni, ludzie zaczęli się wiercić w swoich siedzeniach. Cieszyłem się, gdy już było po wszystkim, oczywiście następnego dnia prasa opisała nas 'niezdarni o nieprzyjemnym usposobieniu'
Kiedy The Who wyszli na scenę, wiedziałem, że dużo straciliśmy, nie koncertując w USA. Byli nawet bardziej dynamiczni niż za starych czasów w klubach Noreik i Marquee . Arden przedstawił nam propozycję trasy po Stanach, ale to oznaczyło podróżowanie autokarem bez WC, otwieranie dla innych pięciu zespołów i tak przez kilka miesięcy, a na dodatek zarobek miał być z tego znikomy. Tak nam dobrze szło w Europie, że nie byliśmy zainteresowani taka ofertą. Arden nie miał interesu abyśmy pojechali gdzieś, gdzie on nie mógłby kontrolować sytuacji, tak naprawdę było to ukartowane, jeszcze jedna podpucha Ardena. Po tym jak zostałem zgarnięty na lotnisku( za posiadanie/szmuglowanie haszyszu) , urząd emigracyjny powiedział Andrew Oldhamowi, że nie mam co sobie zawracać głowy ubieganiem się o wizę. Ze wszystkich miejsc na świecie, było to jedyne państwo, które chciałem odwiedzić. Biorąc pod uwagę, że ‘Itchycoo Park’ okazał się naszym największym hitem w Stanach, dochodząc do miejsca 16 na liście Billboard, to była cholerna szkoda, że Andrew odpuścił temat, bo po dwóch latach ustąpili i pozwolili koncertować w USA.
Koncert w Sydney dobiegł końca, Aborygen podszedł do drzwi koło sceny i każdemu z nas wręczył po bumerangu z wypisanymi naszymi imionami. To było najmilsze powitanie jakie mieliśmy, wzruszył nas jego gest, wcześniej nie widzieliśmy ani jednego rdzennego Australijczyka i zastanawialiśmy się, gdzie oni wszyscy się podziali. Później od załogi dowiedziałem się, że policja go pobiła, gdy wracał po koncercie. Zupełnie bez powodu , tylko dlatego, ze był czarny, to takie smutne. Zauważyliśmy, że w klubach nigdzie nie grano muzyki czarnych, co było dla nas szokiem, bo nigdy nie zaczynaliśmy wystepu, jeśli przed tym nie posłuchaliśmy trochę rock'n'rolla i R&B. Na szczęście około 1974 roku scena się trochę zmieniła i ludzie odkryli Jamesa Browna, Otisa Reddinga i Arethe Franklin.
Bardzo bylem uradowany, mogąc opuścić Sydney, gdyż prasa mieszała nas z błotem na każdym kroku. Na lotniskach rzucali się na nas jak włóczęga na kanapkę z szynką, gonili nas, wciskając mikrofon w twarz „wszyscy jesteście ćpunami, tak?” wykrzykiwali i ”hej, czy wy się kiedykolwiek myjecie?”, albo moje ulubione „kiedy wracacie do domu?”.
Prasa była do nas uprzedzona, bardzo nas to irytowało, ale nie zawsze była zła atmosfera. Przynajmniej publiczność nas doceniała. Mieliśmy cudny moment w Adelaide, gdy na lotnisku zostaliśmy przywitani przez paczkę Modsów na skuterach. Okazało się, że wszyscy oni przenieśli się z Anglii ze swoimi rodzicami w połowie lat 60tych, zabrali swoje skutery ze sobą i pozostali Modsami w Australii. Jak jechaliśmy do hotelu w starym jednopiętrowym autobusie, mieliśmy swoja skuteradę, prawdopodobnie pierwsza i ostanią na świecie.
Pomijając prasę, była też leżąca poniżej, pewna niezgodność pomiędzy Petem a Stevem. To nie tak, że się nie dogadywali, ale myślę, że Steve był trochę zazdrosny o sukces The Who, a poza tym obaj zachowywali się nerwowo jak konie wyścigowe, kiedyś coś musiało pęknąć. Steve był zawsze taki hiperaktywny, aż chciałbyś mu przyłożyć co jakiś czas, dla jego własnego dobra. Nigdy nie mieliśmy zamiaru tego zrobić. To była tylko taka myśl. Ale kiedy doszło do bójki pomiędzy Petem i Stevem na hotelowym korytarzu w Melbourne, sytuacja prawie wyszła spod kontroli. Pete trzymał go w ??? [co to znaczy armiock ???] na podłodze, ale Steve nie chciał się poddać, widać było, że Pete'a bawiło takie fizyczne ustawienie Steve'a na swoim miejscu. Na koniec nikt jednak nie ucierpiał, poleciało tylko kilka piór.
Ogólnie rzecz biorąc całkiem nieźle się dogadywaliśmy i wszystkich ich lubiłem, zwłaszcza Keitha, głównie za jego szaleństwo! Lubił wypić i potrafił znaleźć zabawną stronę we wszystkim, szybciej niż większość. Przyciągnął by Twoja uwagę konspiracyjnym wyglądem Roberta Newtona i zanim byś się zorientował, przy głośnym śmiechu Moona, stałbyś się częścią jakiegoś planu. Nie wiem jak oni sobie z nim radzili, nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak on, Keith był taki niezwykły, był nawet bardziej niespotykany niż Steve.
Po zagraniu w Melbourne, polecieliśmy do Sydney, aby stamtąd odlecieć do Nowej Zelandii, a potem do domu.
Ansett, Australijskie wewnętrzne linie lotnicze, nie serwowali alkoholu w tamtych czasach. Nie stanowiło to dla nas problemu, po prostu cieszyliśmy się, że opuszczamy to państwo, ale band Paula Jones'a został przyłapany na podawaniu sobie piwa w kabinie samolotu. Jak tylko stewardessa zobaczyła butelkę, zdenerwowała się i zaatakowała roadiego The Who - Boba Priddena, podejrzewając, że to jego piwo. Chyba dlatego, że przypominał ogrodowego gnoma, ona była zadzierającą nosa małą zrzęda, a Bob, lub raczej Ben Pump' jak lubiliśmy go nazywać, powiedział jej bez ogródek, że ma się odwalić. Więc jedna rzecz prowadziła do następnej i w końcu wybiegła aby zaraportować wszystkich złych chłopców do pilota. Pilot z kolei drogą radiową zawiadomił policję. To była totalna farsa. Kiedy samolot wylądował w Sydney, nakazano nam zostać w fotelach, aż reszta pasażerów wysiądzie. Potem dwóch policjantów odprowadziło nas w pojedynczym szeregu po polu startowym, trzymaliśmy nasze ręce w powietrzu, jakbyśmy zostali aresztowani, tak aby sobie z nich zażartować. Zabrali nas do hali odlotów (pierwszej klasy), gdzie Paul Jones starał się jak umiał, aby załagodzić sytuację. Kiedy kelnerka podeszła do nas aby dowiedzieć się, czego chcemy się napić, nie wytrzymaliśmy, to było takie śmieszne. Po tym jak wypiliśmy po piwie, znowu wrócił jeden policjant aby eskortować nas do samolotu, którym wylecieliśmy z ich kraju.
Podczas lotu nowozelandzka prasa dostała już wyolbrzymione raporty, więc gdy już wylądowaliśmy w Auckland, czekał na nas tłum reporterów i fotografów. Oczekiwali paczki pijanych angielskich dupków, wyraźnie byli rozczarowani gdy wysiedliśmy przygnębieni i zmęczeni. Porobili nam zdjęcia jak jemy pieczonego kurczaka na przygotowanym małym przyjęciu i w końcu zostawili nas w spokoju. Ponieważ incydent został tak przejaskrawiony, ośmiu policjantów zostało nam przydzielonych, aby o nas zadbać- jeden na każdego z The Who i Small Faces, pomimo, ze to przecież australijski band wywołał całą sytuację. Nie byliśmy aresztowani, ale eskortowali nas do momentu opuszczenia Nowej Zelandii. To było bardzo głupie, ale policjanci okazali się spoko kolesiami, a koncert w Auckland przeszedł bez żadnych incydentów, może z wyjątkiem, iż szef firmy która wypożyczyła sprzęt, narzekał , że Roger roztrzaskał kilka mikrofonów... no ale czego się on spodziewał? Przecież to było The Who. Następnego dnia Steve obchodził 21-wsze urodziny, a my wylecieliśmy do Wellington na ostatnie dwa koncerty.
Było gorące, suche popołudnie, kiedy przyjechaliśmy do hotelu. Keith, Steve, Ronnie, John, Wiggy i ja poszliśmy prosto do baru. Spotkaliśmy tam kilku angielskich marynarzy ze statku handlowego, którzy byli Modsami. Nie mogli uwierzyć w swoje szczęście, żeby w barze blisko doków, na drugim krańcu świata spotkać dwie ulubione kapele. Zaprosili nas na wycieczkę po statku i na piwo. To byli dobrzy chłopcy i spragnieni angielskiego towarzystwa tak samo jak my. Jednak bardzo szybko impreza w kabinie zaczęła przypominać tą z 'Nocy W Operze' braci Marx. Przychodziło coraz więcej marynarzy, był taki ścisk, że butelki z piwem trzeba było podawać nad głowami, a konwersacja została zredukowana do krzyku, dym papierosowy był tak gęsty, że wyglądał jak krem. Wszystko zaczynało przypominać 'twiddle twiddle’ , wiecie dźwięk, który się wydobywa z radia gdy przeskakujesz pomiędzy stacjami i nie jesteś w stanie zrozumieć ani jednego słowa. W tym momencie powinienem był się wczołgać pod stół i zasnąć, ale akurat ktoś przyniósł trąbkę! Niem mam pojęcia dlaczego i teraz nie ma to żadnego znaczenia- ale ktoś musiał podjąć wyzwanie, Keith i John oboje dmuchali w trąbkę w tym całym małym zmiętym bałaganie.
Mieliśmy dwa występy w Wellington, pierwszy wieczór przeszedł spokojnie. Mam bardzo miłe wspomnienia z występu The Who, ponieważ siedziałem za wzmacniaczem Johna Entwistle przez cały koncert. Oni byli takim potężnym zespołem, ale z bliska jeszcze mocniejszym, a ja miałem najlepsze miejsce. W czasie gdy wzmacniacze Pete'a i Johna skłaniały moje bębenki uszne do kapitulacji, pękałem ze śmiechu obserwując ekspresję Keitha, gdy wyrzucał wysoko w górę pałeczki, czasami jedną udawało mu się złapać.
Na 21-wsze urodziny Steve'a , EMI, nasza wytwórnia płytowa wykupiła mu apartament w hotelu, aby mógł zorganizować imprezę po koncercie. Dostarczyli mu także bardzo fajny zestaw grający, górę płyt i kilka butelek alkoholu. Nasi osobiści policjanci stali w korytarzu przed wejściem do pokoju, a kiedy wyglądało, że już nic głupiego się nie wydarzy, niektórzy z nich poszli do domu. Zostało tylko dwóch.
„Macie ochotę się napić, funkcjonariusze?” Steve był małym łobuzem.
„O, bardzo milo z Twojej strony, nie sądzę aby to cokolwiek zaszkodziło” weszli do pokoju, zdjęli swoje hełmy i usiedli. Steve podał im kilka piw.
„Czy mogę przymierzyć Twój hełm, kolego?” powiedział z bezczelnym uśmiechem na twarzy.
„Nie ma sprawy” już wtedy poczuli się bardziej odprężeni, a Steve bawił się coraz lepiej. Właśnie wtedy rozległo się głośne pukanie, Steve otworzył drzwi. To był Keith i Wiggy.
„Cześć Keith” to wszystko co Steve zdążył powiedzieć.
„Wszystkiego najlepszego Steve. Co to jest?” W jednym prostym ruchu, Keith podniósł odtwarzacz i śmiejąc się maniakalnie, wyrzucił go przez okno, na balkon, a stamtąd spadł na ulicę poniżej. Gdy odtwarzacz doleciał do ziemi, słychać było głośny huk. Ktoś nawet mógł zginąć.
'Plugastwo' jak Wiggy lubił określać funkcjonariuszy, było w szoku, ich szczęki opadły na podłogę, a palce zacisnęły się wokół butelek z piwem, nie pojmowali, jak mogło do tego dojść na ich oczach. Byli dodatkami do zbrodni, której mieli zapobiec. Odstawili swoje piwa i wybiegli z pokoju tak szybko, jak tylko zdołali. Śmialiśmy się tak mocno,że aż to bolało....”
„.... kiedy jedna z płyt zacięła się w odtwarzaczu, podekscytowany i nietrzeźwy Steve uderzył w niego swoją pięścią, nieświadomie niestety uszkodził sprzęt. Kiedy sobie uświadomił co zrobił, były Artful Dodger zadecydował , że poprawi swoją destrukcyjną robotę i w przypływie szaleństwa, podniósł swój zepsuty prezent urodzinowy i wyrzucił przez okno. Zgromadzeni na dole fani, podbiegli w stronę balkonu. „Kiedy wylatywał przez okno, wyglądał tak fajnie” przypomina sobie John Wolff „ a odgłos kiedy doleciał do ziemi, był fantastyczny, to była muzyka dla naszych uszu, krzyczeliśmy „zostawcie te kawałki” ruszyłem na dół, pozbierałem wszystko, zabrałem na górę, abyśmy znowu mogli je zrzucić!”
Ale jak Steve Marriott przypomina sobie w biografii „The Young Mods' Forgotten Story”-”bardzo głupią rzeczą było zrobienie czegoś takiego na oczach Keitha, ponieważ następne co poszło, to telewizor, fotele, wszystko wyleciało przez okno, cały pokój. To było szaleństwo.”
Marriott był zdumiony. Pomimo tego, iż to on zaczął, nie przypuszczał, że ktoś może się tak zachować i miał rację; wszystko co do tej pory Moon wokół siebie zbudował, nawet dla niego był to nowy szczyt – lub zniżenie się- jeśli chodzi o wandalizm w czasie tras . Wyolbrzymiona reakcja na już szaloną akcję Marriotta i Wolffa.
Ze swoimi meblami na hotelowym podjeździe, Marriott wymyślił zdumiewające kłamstwo, o nieznajomych intruzach, którzy włamali się do pokoju i go zdemolowali. Najwidoczniej (i niebywale) hotelowy zarzą uwierzył mu na słowo, pokój został ponownie umeblowany, nowe szyby zostały wstawione, a następnego dnia EMI podarowała Marriottowi nowy odtwarzacz- nawet jeszcze lepszy.
Zespoły w międzyczasie zagrały dwa koncerty i zgromadzili się w pokoju Steve'a na pożegnalną imprezę.
Keith wszedł do pokoju, pochwalił zarząd hotelowy i jak ładnie umeblowali wnętrze, pozachwycał się nad nowym odtwarzaczem- po czym natychmiast wyrzucił go przez okno.
„Ja i Wiggy popatrzyliśmy na siebie w zdumieniu” przypomina sobie Marriott „i krzyczeliśmy „Nie!Nie!Nie!” A Keith na to „Tak!Tak!Tak!”, wszystko znowu wyrzucał na zewnątrz. Cały pokój został zdewastowany”.
Tym razem nie było możliwości, aby się z tego wywinąć, trasa po antypodach skończyła się na armii policjantów pilnujących drzwi do pokoju Marriotta i ogromnym rachunkiem za szkody hotelowe. Nowozelandzka gazeta „The Truth” odesłała zespoły z takim pożegnaniem”:
„Naprawdę nie chcemy ich tu więcej widzieć. Oni są po prosu bandą nie myjących się, brudnych, pijanych ludzi bez przyszłości”
Nevertheless, while Steve was in the DTs he made an album called Thirty Seconds to Midnight which was full of drum machines and synthesizers. You might ask why did this great raw blues singer use synths and drum machines?
It all came about because of a phone call from his agent. He wanted him to do some singing for an advert, so Steve went down and sang for a PUMA sports clothes advert or something. They gave him something close to £5000. Expletive deletive! The air was turned blue with Marriott swearing “I can't believe it,” he shouted in his broad cockney, “It only took me half an hour!" And then they booked him to do another advert.
Some days later he phoned me up hours before we were due to play in Birmingham at the Breedon Bar on the Pershore Road. He said in his ‘Landan’ accent: "Si, drop everthing! You gotto come down to Birmingham, mate!" I told him the gig wasn't for hours. "No, come down," he said. "I'm at the Albany Hotel and guess what I've done." With his five grand for the second advert he'd hired the entire top floor of the Albany hotel.
I got there about 3pm and walked into a huge suite of several bedrooms and he's sitting there with Toni.
"Have a walk round, mate. Like a drink?" I said I'd have a lager. "Do you like them, do you? Hang on a minute." He gets on the phone: "Can I have a crate of lagers for my mate." So the guy comes up with a crate of lagers. "Should keep you going for a little while, mate." He sits down with his feet up. "We used to stay here with the Small Faces….." he begins to reminisce…
After we had done the gig and returned to the Albany, he decided it was time to celebrate. "I think we'll have some thing special."
"Which would you like sir?" asked reception. "The Moet & Chandon at £30 a bottle or Bollinger at £60 a bottle?"
"We'll have four bottles of Bollinger."
It wouldn't have made any difference to me - they might as well have sent up a bottle of Strongbow as far as I was concerned because we'd been drinking for hours.
Anyway there were loads of people in there by this time. No end of people had been invited back.
I woke up in the morning and I wondered where I was. I'd got all this furniture piled on top me. He had stacked all the chairs and the settees in a pyramid on top of me. "Well you were getting f***ing boring mate," he said.
And it was because of these sports adverts that his album came about. This guy who had commissioned the adverts said to Steve come along and do an album and all you got to do is sing and I'll do everything else. He was promised a high fee up front, so he went and did it, and he enjoyed it. Two of the DTs, myself on harmonica and Steve Walwyn on slide guitar were asked to play on a few tracks. We were paid session fees.
The singing on the album is good, but the use of drum machines and synthesisers I don't care for. Marriott should have made a really brilliant album.
JaRas pisze:Ewo wcale nie chodzi o literackie tłumaczenie,
najważniejsze są fakty które poznajemy dzięki Tobie
Zbyszkiem się nie martw, on może czytać w oryginale
Ja również proszę o więcej
Syd pisze:Tak sluchalem , sluchalem....i sadze ze , I Wonder- Humble Pie
oraz Since I've Been Loving You , Led Zeppelin , to dwa szczytowe
dokonania wyspiarzy. W temacie wielkomiejskiego bluesa .
Porazajace , studyjne nagrania mlodych , bialych uczniow , starych
czarnych nauczycieli .
Obstawiam , je na szczycie muzyki .Tyle lat istnieja , a emocjonalnosc
zawarta w tej muzyce oczarowuje .
A mili Pasjonaci ....?"
Cold Lady pisze:Na allmusic trzeci album Humble Pie (z ktorego pochodzi "Live With Me") ma tylko trzy gwiazdki, nie wiem czemu. Dla mnie ta płyta jest na porównywalnym poziomie, jak te ocenione na cztery gwiazdki.
Brzoza pisze:Ubóstwiam tą wersje. Najpiękniejszy wokal Marriotta ever. Kiedyś wrzuciłem to na wrzuta.pl, aby kolega mógł tego posłuchać. Wtedy jeszcze bez konta na tym portalu
Humble Pie - For Your Love
Syd pisze:I Wonder, jest wart opracowania . Zapewne trudno jest (?) , ustawic czy
na tej gitarze gra Clem , czy Marriot. A graja , ze ho ho .
On playing the guitar, Steve Marriott was underrated. Steve's rhythm, lead, timing was phenomenal. He used a Gibson 335. He had great feel. He didn't make a lot of mistakes.
He was inspirational to work with, provided you had the energy to keep up! I learned a lot about singing, playing the guitar, recording and performing from Steve. Even now I rarely hit a power chord on my guitar without being aware somehow of Steve’s influence.
On a personal level all four of us were the best of mates. We lived close to each other in Essex and even when we were on tour we would get adjoining hotel rooms. Steve was at the heart of it.
Syd pisze:Z postacia Steve Marriota jest zwiazana , Jego postawa anty komercyjna .
Integrity
It would have completely horrified him to go out as another version of the Small Faces or the Faces. He was a musician, he wasn't going to go out doing cabaret. He didn't need to. He could get up with anybody and perform and steal the show. He was where he was, playing the pubs, cause that's what he wanted to do. But he always chose the music. He never gave into requests.
We went to Iceland with the DTs and the gig manager asked him, "Hey Steve, you do Sha-la-la-la-lee?"
"No, sorry mate, don't do that one."
"Ah! But you must do it! It has been a hit in Iceland. All the people coming to see you in my club."
"I'm very sorry mate we don't do it. Booked as seen. Rhythm and Blues."
So we do the gig and we get all these people demanding, "Sha-la-la-la-lee." And Steve's still good humoured and says "Na, na, we don't do it."
But they are still going on shouting, Sha-la-la-la-lee.
"Why don't you f***ing listen, I don't do it."
Several songs later this guy leaps up on the stage and says, "Steve, why don't you do your hit, Sha-la-la-la-lee."
The response: "Why don't you f*** off you knob-headed little eskimo."
The rest of us could hardly play for laughing.
W muzycznym biznesie znany był ze swoich niekonwencjonalnych metod negocjacji, wśród których było m.in. bicie, przestrzeliwanie kolan czy groźby wyrzucenia przez okno. Arden zatrudniał do tego umięśnionych asystentów, w dodatku często uzbrojonych.
...Mój czas ze Small Faces doprowadził do często przytaczanej historii. Powiada się, że wywiesiłem Roberta Stingwooda za kostki z balkonu usytuowanego na dwudziestym piętrze.
Jak często bywa, prawda została pogrzebana pod warstwą detalu, a nowe warstwy zostały dodane przez każdego, kto przytaczał tą opowieść. Po raz pierwszy pozwólcie mi opowiedzieć prawdziwą historię incydentu z Robertem Stingwoodem. Tak, groziłem, że wyrzucę go z balkonu jego biura. Ale nie, osobiście nie wywiesiłem go za buty. Nie pobrudziłbym swoich rąk nimi. Oto co naprawdę się wydarzyło.
W 1966 roku Small Faces byli najgorętszą nową grupą. Nagle każdy w biznesie chciał mieć kawałek SF. W końcu Stingwood zdobył adres domu w Pimlico, gdzie mieszkali i pewnej nocy zjawił się przy wejściu do domu. Już było po północy, ale zastał tylko Steve'a i Kenney'ego, a oni z kolei nie wiedzieli co robić. Rozpracowali po co do nich przyszedł, ale głupio im było nie wpuścić go do mieszkania. Zaoferowali mu coś do picia, a on usiadł i zaczął rozmawiać. Nie wiedzieli, co mu odpowiadać, więc po pół godziny zbierał się do wyjścia. W porządku- nie stała się żadna krzywda. Jednak kiedy zbliżał się do drzwi wejściowych, obrócił się do nich i powiedział "och, zapomniałbym wspomnieć. Powinniście mieć nowego managera i chciałbym nim zostać. Może byście kiedyś wpadli do mojego biura?”. I to był jego wielki błąd.
Iść za moimi plecami do moich artystów nigdy nie było dobrym pomysłem, nie jeśli chciałeś być po mojej dobrej stronie- ale starać się ukraść moje odkrycie- to było nie do wybaczenia.
Chłopcy zadzwonili do mnie następnego ranka i o wszystkim mi opowiedzieli. Wszyscy się uśmialiśmy, byłem zadowolony, że okazali lojalność wobec mnie. Zadecydowałem, że trzeba dać przykład. Razem ze Stanem Simmonsem popracowaliśmy nad rozwiązaniem problemu. Stan był wtedy kaskaderem w „Kleopatrze”, a takich jak on było dosłownie tysiące w filmie. Poprosiłem Stana, aby zebrał największych i najpaskudniej wyglądających kaskaderów i zaoferował im podwójną dniówkę jaką dostają na planie filmowym. Ich zadaniem byłoby przyjechanie do miasta i odegranie dla mnie prywatnej sceny tego popołudnia.
Kilka godzin później Stan przyszedł z dziesięcioma największymi i najohydniej wyglądającymi kreaturami jakie mógłbyś ujrzeć. Przedstawił ich po kolei, pomimo tego jak wyglądali, wszyscy byli miłymi gośćmi. Zebrałem ich i powiedziałem dokładnie do ostatniego detalu, co mieliby zrobić. Przećwiczyłem z nimi sceny, jakbym był reżyserem. Każdy komu nie podobała się robota, mógł odejść z dniówką w kieszeni, ale ci którzy by zostali, mieli obiecany bonus po wykonanej pracy. Nikt nie zrezygnował i parę godzin później wskoczyliśmy do kilku samochodów , pojechaliśmy do Cavendish Squere, gdzie Stingwood miał swoje biuro.
W przeciwieństwie do legendy, to wcale nie było na dwudziestym piętrze. Jeśli popatrzysz na Cavendish Squere, pomimo tego, że są tam usytuowane niektóre z najlepiej wyglądających budynków, najwyższe z nich są tylko cztero lub pięciopiętrowe. Biuro Stingwooda było na czwartym piętrze. Weszliśmy niezapowiedziani, moi ludzie i ja – wszyscy po prostu zamarli w bezruchu. Potem, tak jak to przećwiczyliśmy, kilku moich ludzi zamknęło drzwi na zamek i pilnowało telefonów. Powiedziałem wszystkim, aby zachowali spokój i nie wstawali, a nas nie będzie w przeciągu kilku minut. Potem wszedłem do gabinetu Stingwooda, a za mną trzech gości. On zaczął się trząść. „Don” powiedział, „jaka miła niespodzianka”. „Przestań p******” powiedziałem „wiesz, dlaczego tutaj jestem”. „Z powodu Faces?”. „Wiesz, że nie powinieneś był robić takich rzeczy. Powinieneś sam znaleźć własny zespół i wypromować ich, tak jak ja to zrobiłem, a nie kraść od innych ludzi- a zwłaszcza ode mnie.” „Jeśli zrobisz to ponownie, spotka Cię to” – podniosłem go z krzesła i przywlokłem na balkon. Stingwood płakał. „Nie Don, nie Don” wystawiłem jego głowę przed krawędź balkonu i powiedziałem „czy widzisz tą p******** ulicę poniżej? Więc tam wylądujesz jeśli jeszcze raz ze mną zadrzesz”. W tym momencie dałem mu może kilka kopniaków i w takim stanie zostawiłem. Praca wykonana.
Jednakże czego nie wiedziałem, to to, że moi ludzie zaplanowali mały żart, obmyślili własną scenkę. Kiedy zakończyłem moją przemowę o wyrzuceniu gościa przez balkon, jeden z nich zawołał „Pieprzyć następny raz. Chodźcie teraz go zrzucimy!” I wszyscy ruszyli naprzód, zabrali Stingwooda z moich rąk, podnieśli nad swoimi głowami. Następnie przenieśli go na skraj balkonu, tak jakby chcieli go wyrzucić. Stingwood musiał przeżyć szok, ponieważ jego ciało zrobiło się totalnie bezwładne. Tak jakby umarł. Zostawiliśmy go tam na podłodze, nie ruszał się. Już nigdy więcej mnie nie niepokoił.
Oczywiście, jak tylko wyszliśmy, pracownicy Stingwooda od razu złapali za telefony i opowiadali wszystkim, co się wydarzyło – również policji. W przeciągu godziny zjawili się u mnie „tym razem posunąłeś się za daleko, Arden”.”Nie wiem o czym mówicie, czyżby Pan Stingwood zgłosił zażalenie?” W swoje zasługi Singwood może zapisać, że trzymał gębę na kłódkę, ale były inne, bardziej poważne sytuacje. Np. kiedy lokalny promotor, jednego z wcześniejszych koncertów SF, zdecydował się na stary trick, aby zatrzymać wynagrodzenie dla grupy na poczet „wydatków” jakie poczyniono. Potem dodał zniewagę do krzywdy, gdy starał się zatrzymać również sprzęt warty dwadzieścia tysięcy funtów, który właśnie dla nich kupiłem. Duży błąd.
Stevie zadzwonił do mnie o pierwszej w nocy i opowiedział co się stało. Powiedziałem „Nie wychodźcie. Zamknijcie się w łazience jeśli trzeba, ale zostańcie tam. Już do was jadę”. Kiedy się ubierałem, zadzwoniłem po moich ludzi. To był „dance hall” na obrzeżach Londynu. Po godzinie spotkałem się z moimi ludźmi się na parkingu przed klubem. Dałem im instrukcje i weszliśmy do budynku. Tym razem nie byli to aktorzy. SF byli w przebieralni, wszedłem tam a chłopcy wskazali na twardziela z torbą w ręku- z torbą, w której były pieniądze moich chłopców. W tamtych czasach szybko się ruszałem. Moim motto zawsze było: idź pierwszy. Podszedłem prosto do tego goryla i powiedziałem „czy chcesz zostawić wiadomość? Czy masz żonę? Syna?” Spojrzał na mnie zaskoczony „ponieważ nie żyjesz”. Wtedy zabrałem torbę. Był zbyt zdziwiony, aby cokolwiek zrobić. Po prostu patrzył na mnie w zdumieniu. W torbie były może dwa lub trzy kawałki. „Moi chłopcy mieli ponoć zarobić dzisiaj tysiąc, ale ty i twój szef próbowaliście ich wykiwać- z resztą nie tylko, chcieliście także ukraść ich sprzęt. Tak się k***** nie postępuje. Weźmiemy swój przydział, dziękuję i cokolwiek jest w tej torbie. W momencie gdy podałem Steve'owi torbę „to jest twoje wynagrodzenie za dzisiejszy wieczór, synu”, promotor wraz z trzema czy czterema ludźmi wszedł do przebieralni. Jeden z nich natychmiast zaatakował- odważny człowiek, ale kiedy z nim skończyliśmy, był nie do rozpoznania. Potem moi ludzie rozprawili się z resztą. Przyznaję , mogłem trochę przesadzić w tym konkretnym momencie, ponieważ urządziliśmy ich tak, że ledwo co oddychali. Ale poważny ruch musiał być zrobiony. Większość managerów w takiej sytuacji wymięka -dlatego tym kolesiom tyle razy się upiekło. Ja nie byłem „większością managerów” - byłem Donem Ardenem – królem dżungli. The Small Faces położyli ręce wokół mnie i mnie pocałowali
W momencie kiedy pieniądze w końcu zaczęły spływać, Ronnie, co było do przewidzenia jako pierwszy o nich wspomniał. Ale był zbyt tchórzliwy aby porozmawiać o tym ze mną. Zamiast tego wysłał swojego starszego brata. Był kierowcą wielkiej ciężarówki i przypuszczam, że miałem się go przestraszyć. Powiedział do mnie „przyszedłem do Ciebie aby porozmawiać o tantiemach.” Konwersacja nie trwała długo! Zadzwoniłem do Ronniego, a on powiedział „och, nic o tym nie wiem. Powiedz mu żeby się odp*****”. Na to ja powiedziałem „Już to zrobiłem. Nie zadzwoniłem, aby zasięgnąć rady. Dzwonię, aby się zapytać, czy powinienem go zabić- ponieważ, jeśli jeszcze raz przyjdzie do mnie, to to właśnie zrobię”. Wtedy po raz ostatni słyszałem o dużym bracie.
Prawie sprzedałem Small Faces Brianowi Epsteinowi zanim umarł. Przyszedł do mnie i mi powiedział, że uważa, iż mogliby być nawet więksi niż The Beatles. Nie wiem, ale zgodziłem się porozmawiać z nim o tym. Wciąż o tym rozmawialiśmy, do momentu jego śmierci. Jak twierdzi David Jacobs, Brian popełnił samobójstwo. Byłem jedną z ostatnich osób ze świata biznesu, które z nim rozmawiały, jego umysł był pełen rozpaczy”.
Dlaczego Small Faces chcieli ode mnie odejść? Powodów było wiele. Głównie chcieli twórczej wolności. Byli jak dzieci gotowe opuścić swój dom. Obróciłem ich w maszynę robiącą hity- ale oni chcieli być czymś więcej niż to. Chcieli być jak The Beatles i The Stones, chcieli być rozpoznawalni także za albumy.
Ale to było w dniach, kiedy potrzebowałeś sprzedać tylko trzydzieści tysięcy kopii albumu , aby dostać się do top 10 hit – a single i epki sprzedawały się w ilości dziesięciokrotnie wyższej. Więc w przeciągu kilku dni sprzedałem ich kontrakt Haroldowi Davidsonowi za czterdzieści tysięcy funtów.
Zabawne było to, że Harold nie mógł ich znieść. On był z innego świata. Miał Sinatrę i Sammy Davis Jr. Nie wiedział jak sobie poradzić z tymi szpanerskimi, wybuchowymi dzieciakami. Cały czas do mnie wydzwaniał i prosił o rady. W końcu nakazałem mojej sekretarce, aby mówiła, ze mnie nie ma w biurze!
To co się stało potem z ich finansami, nie ma nic wspólnego ze mną. Jednak jest to historia, która się za mną ciągnie- i to mnie wkurza! Po tym jak zapłaciłem wszystkie rachunki, byłem im winny cztery tysiące funtów.
Mogli wyglądać i brzmieć jak milion dolarów, ale na pewno jako grupa nie zarobili tyle.
Pamiętam jak jadłem obiad z Davem Gilmourem z Pink Floyd, na krótko przed śmiercią Steve'a. Deve powiedział, że niedawno go odwiedził, martwił się o niego. Kiedy tam dotarł, zobaczył, że drzwi frontowe były rozwalone. Kiedy Dave zapytał co się stało, Steve odpowiedział „och, Don Arden przyszedł. Był na mnie wkurzony, więc je całkowicie zdmuchnął.” Oczywiście to nie była prawda. To musiało być coś, co wymyślił na poczekaniu, ale Dave mu uwierzył i był na mnie bardzo zły. Zabrało mi pól godziny, aby mu uzmysłowić, że Steve go nabrał – to była jedna z tych wymyślonych historyjek. Stevie wiedział, że nigdy bym mu nie zrobił krzywdy.
Steve umarł, gdyż nie było koło niego nikogo, kto by się nim zaopiekował, nikogo, kto wziąłby z jego ręki zapalonego papierosa, kiedy zasnął.
Możecie mówić co chcecie na temat moich metod, ale gdyby nadal był ze mną, coś takiego nigdy by się nie przydarzyło.
DS: Who actually named Led Zeppelin? I've heard that both John Entwistle and
Keith Moon claim to have thought up the name.
JP: It was Moon, I'm sure, despite anything Entwistle may have said. In fact,
I'm quite certain Richard Cole asked Moon for his permission when we
decided to use the name. Entwistle must have just been upset that the
original Led Zeppelin never took off.
DS: What original Led Zeppelin?
JP: We were going to form a group called Led Zeppelin at the time of "Beck's
Bolero" sessions with the lineup from that session. It was going to be
me and Beck on guitars, Moon on drums, maybe Nicky Hopkins on piano. The
only one from the session who wasn't going to be in it was Jonesy, who
had played bass. Instead, Moon suggested we bring in Entwistle as bassist
and lead singer as well, but after some discussion we decided to use
another singer. The first choice was Stevie Winwood, but it was decided
that he was too heavily committed to Traffic at the time and probably
wouldn't be too interested. Next, we thought of Steve Marriott. He was
approached and seemed to be full of glee about it. A message came from
the business side of Marriott, though, which said, "How would you like to
play guitar with broken fingers? You will be if you don't stay away from
Stevie." After that, the idea sort of fell apart. We just said, "Let's
forget about the whole thing, quick." Instead of being more positive
about it and looking for another singer, we just let it slip by. Then the
Who began a tour, the Yardbirds began a tour and that was it.
Remembering that session when we did "Bolero," the band seemed to be
almost tied up; it was really close to happening.
Make a date with Lionheart Radio on Saturday, 23rd April, when our own Rhymin' Simon Brewis presents an all day Anniversary Tribute to the legendary Steve Marriott.
Probably the most definitive radio tribute show yet to the legendary ex- Small Faces / Humble Pie singer.
* From the early years right through to his untimely demise in April 1991
* With excerpts from "Best Seat in the House", the book by Jerry Shirley (ex- Humble Pie drummer) about life with Steve
* Live conversations with Jerry Shirley, Chris Farlowe, Keith Altham (Humble Pie PR agent), Mick Eve (Steve's agent in latter years), Kofi Baker, Val Weedon (who worked in Don Arden's office), and many more
Special thanks to John Hellier for his help and encouragement.
Agrypina pisze:Ewo, witaj spowrotem Bardzo sie ciesze.
To cudownie, że Steve otrzymuje tą nagrodę i niech Bóg błogosławi moce, które są w Classic Rock za to wydarzenie. Sam pomysł, że jest Rock And Roll Hall Of Fame, a Steve'a w nim nie ma, jest po prostu absurdalny. On miał ogromny wpływ na całe pokolenie wokalistów, którzy sami stali się chorążymi. Steve Marriott, Steve Winwood, a potem ludzie jak Paul Rodgers reprezentują tą ideę białego człowieka śpiewającego bluesa.
Popatrzcie na Small Faces. Byli takim dynamicznym młodym zespołem, a on ich liderem. Wkrótce nauczyli się pracy w studio nagraniowym. Nagrali jedne z najlepszych płyt drugiej połowy lat 60tych, dlatego iż Steve był nie tylko utalentowanym wykonawcą, on był także dobrym autorem piosenek. Miał te umiejętności, szybko także został świetnym gitarzystą, jak również klawiszowcem. Miał "kompletny pakiet". Miał muzyczną stronę, uczesanie i odzież. Był ikoną mody. Przez pewien czas było tak wielu naśladowców Marriotta, że to aż niedorzeczne. To jest inspiracja.
On miał bardzo figlarną naturę, uwielbiał robić kawały. Pamiętam w dniach Humble Pie, jak tryskał z wodnego pistoletu w Davida Bowiego- z miejsca dla orkiestry- gdy on śpiewał 'Ground control to Major Tom...' Trysk! "Skąd to się wzięło?" Występowaliśmy także w telewizyjnym show w "Rainbow" w Londynie razem z Roxy Music. Wykonywali oni jedną z tych bardzo niemiecko brzmiących piosenek. Więc Steve przekonał nas abyśmy wszyscy z tyłu sceny chodzili w charakterystycznym militarnym kroku marszowym podczas filmowania. The Small Faces byli królami psot. Zazwyczaj nanosili klej na telefony i drzwi do garderoby the Bee Gees, a potem przed koncertem dzwonili do nich... robili różne takie niemądre bzdury.
Jestem przekonany, że Steve przed śmiercią właśnie "zbierał się do kupy". Gdyby przetrwał swój mroczniejszy okres, uspokoił się, to jego pozycja ugruntowałaby się na opłacalnym, wartościowym poziomie. Nie grałby 10 nocy w O2 Arena, ale rozwinąłby swoją teatralną stronę i pracował dla TV. Ta bliższa, bardziej personalna strona występowania odpowiadała mu po okresie sławy. Znalazłby swój rytm. Nigdy nie przestał pisać piosenek, a pisał wspaniałe rzeczy. Problem był, że wytwórnie już go nie chciały, więc nigdy nie przekroczył początkowej bramy.
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 246 gości