Ja raczej nie mam swojego konkretnego typu, na pewno bym chciał kiedyś posiąść jakieś single-cone roundneck dobro z drewnianym korpusem... ale niestety poki co ta impreza jest zupełnie poza moim zasięgiem...
:(
Za to jeśli chodzi o dobrość instrumentów... hmm. Może już tu o tym pisałem, ale miałem przyjemność parę razy grać na jednej rosyjskiej 40-letniej siedmiostrunówce... Ogólnie gitara wyglądała tak: gryf nachylony do pudła pod kątem przynajmniej 3-5 stopni, wysokość strun nad 12 progiem jakieś 1,5-2 cm, na czwartym progu stroiła o pół tonu za wysoko, od 13 progu progów nie ma, popękana, posklejana jakimśtam wikolem i poskręcana śrubami (!), po prostu według najnowszych norm unijnych pewnie nie można tego zaklasyfikować jako gitarę...
Ale... kiedy to wiosło położyć na kolanach i przejechać rurą po metalowych strunach... czysty miód po prostu, gitara sama gra a ręce tylko za nią podążają ;] Brzmienie jeszcze bardziej przesycone Bluesem niż to z nagrań Roberta Johnssona, takie mięsiste, rasowe... a że progi nie są potrzebne to i strojenie w wyższych pozycjach nie robi, a wysokość nad podstrunnicą nawet pomaga ;]
I nie wiem skąd się bierze to brzmienie, kiedy instrument to właściwie tylko struny i kawałek posklejanego pudła - to musi być MAGIA! ;]
więc najlepszość gitary nie musi być kwestią wydanych pieniędzy, czasem trzeba po prostu mieć szczęście żeby taką znaleźć ;] i umieć posłuchać historii, które ma do opowiedzenia...