Muzyczna strona tegorocznego Rawa Blues Festival była świetna. Dlatego najpierw ambitnie chciałem zmierzyć się z gigantem i napisać recenzję po prostu z wielkiego wydarzenia muzycznego. Czyli – jeśli założyć, że duży festiwal jest podobny do restauracji – chciałem opisać smak potraw serwowanych w takiej wielkiej "bluesowej restauracji", profesjonalizm "kelnerów" oraz dyskretny, ale cudownie apetyczny, unoszący się w powietrzu zapach bluesa, serwowanego na najróżniejsze sposoby...
Ale jest bezspornym faktem: do tego, aby klient restauracji wyniósł z niej jak najlepsze wrażenia, niezbędna jest jeszcze dobrze funkcjonująca kuchnia. Tak samo jest z dużymi festiwalami muzycznymi. Niestety: kuchnia festiwalu Rawa Blues funkcjonuje źle – i, co niepokojące, proces ten postępuje. W tym roku było jeszcze gorzej, niż w ubiegłym. Co sprawiło (a wiem to nie tylko z autopsji, ale przede wszystkim z bezpośrednich rozmów z wieloma uczestnikami), że duża część "klientów" tej imprezy wynosi z katowickiego Spodka niesmak. Choć przecież "potrawy" serwowane podczas festiwalu są wyrafinowanie smaczne! Summa summarum mogłoby zatem być tak sympatycznie...
Pierwsza sprawa (od dawna wywołująca sprzeciw bluesmańskiej widowni i liczne komentarze) to zakaz wychodzenia ze Spodka podczas trwania koncertów. To znaczy: wyjść można, ale powrócić – już nie... Bywam na wielu imprezach muzycznych i nie znam drugiej tak dziwacznie pod tym względem zorganizowanej. A przypomnijmy, że na Rawa Blues Festival pierwsze koncerty zaczynają się jeszcze przed południem, a finał ma miejsce o północy. Czyli: przez ponad 12 godzin jesteśmy w Spodku po prostu uwięzieni! Jakie są tego następstwa? Przede wszystkim: głód i pragnienie.
Ktoś powie: co za problem; przecież na dużych festiwalach zawsze jest zaplecze gastronomiczne! Odpowiadam – pod tym względem w Spodku było w tym roku tragicznie. Ohydne fast-foody, tłusty żurek (którego zresztą dość szybko zabrakło), karmelizowane orzechy oraz wypieki cukiernicze – oto, co przez kilkanaście godzin mieliśmy zaproponowane w tym roku.
Może ktoś powiedzieć: trzeba było pomyśleć i wziąć swoje kanapki. Owszem - zabraliśmy je. Na nasze szczęście... Ale – daję słowo honoru – wnieśliśmy je do Spodka tylko dlatego, że po dłuższej dyskusji "na bramce" sympatyczny Pan Porządkowy łaskawie przymknął na nie oczy podczas rewizji naszych plecaków... Bo pierwsza wersja była jednoznaczna: żadnego obcego jedzenia wnoszonego do Spodka!
A propos rewizji podręczego bagażu festiwalowiczów Rawy Blues. To akurat nie pierwszy festiwal, na którym spotkałem się z tym kontrowersyjnym zwyczajem. Ale na innych tego typu imprezach jest on dla mnie zrozumiały, bo ma dwa cele: po pierwsze - zapobieganie wnoszeniu na imprezę narkotyków i narzędzi niebezpiecznych (na przykład broni); po drugie – ochronę interesów firmy piwowarskiej, która z reguły jest sponsorem danej imprezy; ale za to w zamian chce, aby uczestnicy danego festiwalu pili wyłącznie piwo jej produkcji.
Tyle tylko, że w trakcie Rawa Blues Festival w Spodku ŻADNEGO piwa się nie sprzedaje. Od lat jest to jedyna znana mi impreza bluesowa (i w ogóle muzyczna), na kórej oficjalnie ogłoszono prohibicję. O, przepraszam, nie pierwsza: z lat 80. ubiegłego wieku pamiętam, jak podczas Festiwalu Muzyków Rockowych 198x woziliśmy piwo z Krotoszyna do Jarocina. Komunistyczna władza uznała bowiem, że rock'n'rollowcom alkoholu lepiej nie sprzedawać. W Jarocinie i okolicznych wioskach "w zakresie dystrybucji alkoholu" działały więc tylko meliny...
Widać podobne zdanie, jak egzekutywa Komitetu Miejskiego PZPR w Jarocinie, prezentuje szefostwo Rawy. A pomimo tego i w komunistycznym Jarocinie, i w tegorocznym Spodku spotykałem uczestników "na rauszu". I to niezłym... Polak potrafi! Cóż: każda ingerencja w prawa obywatelskie rodzi słuszny sprzeciw. Szczególnie właśnie u Polaków. W tym – u bluesmanów. Co za tym idzie: alkohol i tak jest pity podczas Rawy - tyle, że po pierwsze nerwowo, po drugie- nielegalnie, a po trzecie - bez jakichkolwiek korzyści dla organizatorów. Na ich własne życzenie... Sprzeciw rodzi kreatywność. Tak było "za okupacji", "za komuny"... I – jak widać – dyrekcja Rawy Blues Festival dziś ma podobny, dyktatorski sposób myślenia.
Co zatem w tym roku oferowało się do picia spragnionym podczas Rawy? Kawę oraz liczne napoje gazowane. Malutka (bodaj 200 ml) buteleczka zwykłej wody mineralnej kosztowała... 6 zł! Słownie: sześć złotych. Tak: woda mineralna w Spodku była droższa od identycznej serwowanej w najlepszych restauracjach i hotelach! Oczywiście wszystkie "smakowe" napoje były relatywnie droższe.
Ja rozumiem, że ktoś musi zarobić podczas festiwalu. Ale jest różnica pomiędzy pojęciami "zarabianie" a "okradanie"! Jeśli bluesmanowi zabrania się przez kilkanaście godzin wychodzić ze Spodka (a zatem: napić się na zewnątrz), a jednocześnie proponuje się mu horrendalnie drogie napoje wewnątrz Spodka, to nie ma on wyboru: MUSI te napoje zakupić (chyba, że w kibelku napije się kranówy). Musi kupić najdroższą wodę w Polsce – choć ma wrażenie, że jest okradany i oszukany. I nie czuje się wtedy uczestnikiem festiwalu bluesowego, gdyż nigdzie w Polsce nie ma drugiej takiej imprezy bluesowej, na której bluesmanów zmusza się do płacenia haraczu.
Co więcej: ta zbiorowa supertransakcja w większości pozostała najprawdopodobniej nieopodatkowana. Bowiem ja osobiście wielokrotnie widziałem, jak po transakcji sprzedawcy nie wydawali kupującym paragonów fiskalnych, markując uczciwość jedynie robieniem kresek w wyświechtanym zeszycie. Zaiste – swoisty swoisty sposób dokumentowania dochodów! Ja sam dostałem paragon dopiero w sytuacji, gdy po zakupieniu Najdroższej Małej Wody Mineralnej w Polsce nadal stałem przy ladzie. Pani spytała: "Coś jeszcze mam podać?" Ja na to: "Owszem – paragon fiskalny". Pani spiorunowała mnie wzrokiem, sięgnęła gdzieś na bok i wydrukowała żądany dokument. Była wyraźnie obrażona.
To samo zresztą tyczy się okolicznościowych koszulek i innych gadżetów, którymi handlowało się w tym roku w Spodku. Jestem zwolennikiem świadomego państwa obywatelskiego, sam uczciwie płacę podatki, więc rażą mnie próby oszukiwania fiskusa. Ale gdy widzę takie próby w wykonaniu kogoś, kto właśnie zarabia na mnie krocie (na przykład sprzedając mi horrendalnie drogą wodę mineralną) – o, to wtedy sprawa jest inna. Bo wtedy mnie to nie razi: wtedy po prostu jestem zwyczajnie wk...ny!
I kolejny niesmaczny wątek tegorocznej bluesowej uczty. Przypomnę, że Rawa Blues 2016 odbywała się w okresie gorących dyskusji nad projektem ustawy radykalizującej przepisy aborcyjne. Polskie kobiety zapowiadały Czarny Poniedziałek. No – działo się... Tymczasem na ladach różnych stoisk rozstawionych w hallu Spodka ktoś anonimowy (czyżby organizatorzy?) wyłożył setki darmowych egzemplarzy pisma "Dziennik Gazeta Polska". Z prowokującym artykułem "okładkowym", zatytułowanym (dużą czcionką): "Marsz przeciwko życiu" (lub podobnie w tym samym znaczeniu; nie mam żadnego egzemplarza, wolałem nie kalać dłoni propagandowym jadem).
Ludzie – znacie jakikolwiek inny bluesowy festiwal w Polsce, podczas którego prowadzi się kampanie polityczne albo światopoglądowe? Bo ja nie znam! Blues i koncerty bluesowe są dla mnie – a wiem od licznych przyjaciół-bluesmanów, że nie tylko dla mnie – atrakcyjne "mentalnie" właśnie dlatego, że dzieją się daleko od polityki. Komu to przeszkadza? Kto splamił Rawę polityczno-światopoglądową propagandą? Nie wierzę, że to był bluesman! Chyba, że jakiś mentalnie spaczony... Bo jakoś nie wyobrażam sobie amerykańskiego festiwalu bluesowego, podczas którego eksponuje się np. ulotki Ku-Klux-Klanu albo lewackie broszury.
No i jeszcze jedno pytanie: jak religijność i praworządność eksponowane w darmowo rozdawanym prawicowym piśmie mają się do podatkowych przekrętów, o których napisałem wcześniej?... Albo jestem zwolennikiem przestrzegania prawa – albo nie. Albo jestem religijny i brzydzę się oszustwem – albo nie. Inna sytuacja to po prostu hipokryzja.
Przepraszam, że nie pisałem dziś o muzyce. Mam nadzieję, że moderatorzy "puszczą" ten tekst. Gdyż wiem, że wyraża nie tylko moje "kuchenne" odczucia i doznania, ale także opinie innych smakoszy bluesa. I to smakoszy znających się na bluesowej kuchni znacznie lepiej ode mnie.
Maciej R. Hoffmann