Sama byłam nieco zdziwiona, co przywiało mnie do Konina na Bluesonalia, bo przecież znam doskonale wykonawców i mogłam się spodziewać, co zagrają, jak będą wyglądały koncerty, klimat peerelowskiego klubu też nie jest mi obcy... No więc, dlaczego tam pojechałam wraz ze sporym kawałkiem rodziny? Bo... muzyka jest piękna i zaskakująca;)
Nie mogłam niestety być na pierwszych dwóch koncertach. Wparowałam na salę dokładnie w momencie wybrzmienia pierwszych nutek koncertu Siódmej w Nocy. Tutaj mogę jedynie napisać za wieloma innymi opiniami, jakie wygłaszam w swoich postach, że chłopacy zawsze dają czadu i robią show wizualne i muzyczne. Charyzmie Kajtka nie da się nie ulec. Właściwie bez większych zaskoczeń dla mnie, ale na stałym, wysokim poziomie.
Po nich na scenę weszła Magda Piskorczyk wraz z zespołem, który tworzyła wczoraj wyjątkowo jedynie Ola Sieminiuk oraz Grzegorz Zawiliński. Tutaj pokuszę się o porównanie z poprzednimi koncertami Magdy, jakie miałam okazję usłyszeć. Pomyślałam sobie właśnie, jak często i jak wiele zmienia się w repertuarze granym przez nią. W końcu od kilku lat śledzenia poczynań tej artystki miałam okazję usłyszeć program bardzo bluesowy, taki jaki pojawił sie na pierwszej płycie Blues Travelling, później powoli rodził się program gospel poświęcony Mahalii Jackson, natomiast od czasu wydania płyty Magda Live coraz częściej pojawiają się na koncertach kawałki podszyte rytmem afrykańskim, bluesy paraafrykańskie, czy jak to nazwać. W połowie wczorajszego występu pomyślałam sobie, że to się staje coraz bliższe muzyki zespołu Tinariwen (grają tradycyjną muzykę tauregów z pomocą gitar elektrycznych
). Po tym spostrzeżeniu Magda zdążyła wcielić się jeszcze rewelacyjnie w postać diabła z historii o rozdrożu oraz zaśpiewać powolutku rozkręcającą się reaggową wersję Love is Thrill. Na samym końcu natomiast, by żaden z artystów nie poczuł się gorszy zaprosiła na scenę przedstawicieli wcześniej grających składów. Pewny siebie Kajtkos wparował z gitarą na scenę, pojawiła sie też Asia Barska. Ich mina gdy Magda zamiast spodziewanych słów "to zagrajmy bluesa od E-dur" albo "gramy <tu wstawić tytuł znanego standardu>" powiedziała wyraźnie: "Zagramy teraz malijskiego bluesa w języku tamasheq" - bezcenna!!! Znaleźli się jednak w afrykańskich klimatach odpowiednio - zarówno Drozd w stylizowanych solówkach, jak i Asia w nieco nieśmiałej, ale ładnej wokalizie. Za to Ola i Grzesiu czuli się jak ryby w wodzie - perkusista ze świetnym wyczuciem (wiem, że w zasadzie wcześniej był tablistą, także rytmy odmienne od bluesowych nie są mu obce), a Ola na swoich gitarach czarowała niesamowitą atmosferę! Wcześniej nie zawsze byłam przekonana do jej gry na gitarze elektrycznej, za to tym razem brzmiała świetnie! Coraz bardziej doceniam jej kunszt oraz umiejętności dopasowywania klimatu partii solowych! Słychać też, że są z Magdą bardzo zgrane
W ten sposób ze spokojnego, transowego kawałka "Cler Acher" Tinariwen muzycy stworzyli na scenie kilkunastominutową improwizację o rosnącym napięciu, której najbardziej żywiołowe partie strzelały jak wulkan i hipnotyzowały! Czad jednym słowem;)
Pochwalić też należy bardzo miłą atmosferę w klubiku festiwalowym obok sali. Tam na parkiecie przy niezbyt pasującej do bluesa, za to świetnie pasującej do tańca składance hitów latynoskich i różnych innych oraz przy akompaniamencie znalezionych w kącie kong obsługiwanych przez Ola Juraszczyka i Grzesia Zawilińskiego, rozkręciła się prawdziwa potupajka
Dawno się tak nie wytańczyłam!! Więcej takich akcji, proszę;D Później niestety conga trafiły w ręce osób niepożądanych o mylnym przekonaniu posiadania poczucia rytmu ;P Za to w innych momentach było doprawdy miło
Wnioski? Muzyka jest wielka i piękna! A Bluesonalia to przyjemny, rodzinny festiwal o małym zakresie i niewielu wykonawcach, ale bardzo przyjaznej atmosferze. Dzięki Ci Madziu, że odważyłaś się zagrać taki program na festiwalu bluesowym (w końcu to w duszy Ci gra).
To chyba tyle
Pozdrawiam!