Nohavica nie jest już artystą młodym, urodził się w 1953 roku, własnych nagrań dokonuje od 1982 roku. O swym najnowszym albumie mówił niedawno na antenie Trójki, że to jego najlepsze dzieło.
Znamy takie deklaracje artystów i wiemy, iż zwykle najbardziej kochają najmłodsze dziecko. Tyle że, po wielokrotnym już przesłuchaniu materiału, świetnie artystę rozumiem. Wstrzymując się – wobec faktu nieznajomości całej dyskografii – od ostatecznych opinii, stwierdzam, że płyta jest znakomita. I w dodatku bardzo piękna.
Nohavica to taki czeski ekstrakt Dylana i Cohena. Serwuje literackie teksty, ale jak komuś nie starcza cierpliwości, może oddać się smakowaniu wyłącznie warstwy muzycznej – a tu mamy i barda z gitarą akustyczną, i frontmena zdrowo łojącej kapeli (choć nie na tej akurat płycie).
I znów zazdrościmy Czechom, że mają coś, czego my nie mamy - Nohavicę. Człowieka, który swoim przekazem dociera zarówno do miłośników klasycznej piosenki, jak i fanów rocka.
A do tego jeszcze na omawianym krążku na akordeonie gra znakomicie nasz rodak Robert Kuśmierski. Ten instrument doczekał się w ostatnich latach nobilitacji, ale w moich uszach nigdy jeszcze nie brzmiał tak wspaniale jak w najnowszych piosenkach Nohavicy.