Insomniacy wydali dwa lata temu drugą płytę, a ja jak zwykle obudziłem się za póżno i słucham dopiero ich pierwszego krążka z bodaj 2007 roku. Bodaj, bo np. AMG podaje, że płytę nagrano w 2007, a wydano w 2006. Jeśli tak, to podwójnie świadczy to o talencie młodych panów, którzy byli nominowani do nagrody Blues Music Awards za debiut roku w 2008.
W każdym razie The Isomniacs, jak na kapelę z Oregonu przystało, grają swingującago kalifornijskiego bluesa z elementami "jump". Liderem jest młodziutki śpiewający gitarzysta, a składu dopełnia sekcja rytmiczna i klawiszowiec przełączający się między fortepianem a hammondem. Nie są to chyba żadni wirtuozi, przynajmniej z tej płyty nie odniosłem takiego wrażenia. Wokalnie też bez rewelacji, głos o miłej barwie, natomiast raczej młodzieńczo "świeży" niż "rasowy". Ale muzyka jest lekka, pogodna i bezpośrednio nawiązuje do tradycji gatunku. Większość repertuaru to ich własne rzeczy, napisane przez lidera - żywe piosenki, z żartobliwymi tekstami, wykonane z humorem, ale bez przesady, muzycy nie popadają w kabaret, jak się to czasem zdarza ich starszym kolegom z Little Charlie & The Nightcats. Bardzo ładny ton gitary: miękki i ciepły, w stylu staroświeckich gitarzystów jazzowych. W ogóle granice pomiędzy bluesem a jazzem traktowane są tu dość luźno, co mi odpowiada. Sekcja kołysze jak trzeba, bez dodatkowych popisów, sporo miejsca mają dla siebie klawisze. Fortepian brzmi dobrze, organy troszkę dziwnie, jakby to nie był hammond tylko jakiś archaiczy instrument firmy Farfisa. Ale w tej konwencji grania ma to nawet swój urok.
W sumie - bardzo udany debiut. Jak czas i fundusze pozwolą, zapoznam się z ich drugim krążkiem o zgrabnym tytule "At Least I'm Not With You". Bardzo się cieszę, że obok licznych zespołów blues-rockowych i rock-bluesowych powstają rónież takie - bluesowo-swingowe. I że powstają nie tylko po to by grać standardy. Dobrze, że tradycja nie ginie.