Właściwie nie powinienem pisać w tym miejscu o tej płycie. Z różnych względów. Stylistycznie znacznie wykracza poza zwyczajowe na tym forum spektrum - to po pierwsze. Zaraz się zaczną pytania o zawartość bluesa w tej nie bluesowej płycie. Pozornie nie bluesowej. Poza tym tę recenzję powinno się napisać na forum Okolice Gitary, bo to płyta firmowana przez gitarzystę, nagrana przez jego kumpli - gitarzystów dla innych gitarzystów. Też pozornie, przynajmniej tak mi się wydaje. To po drugie.
Do rzeczy. Lee Ritenour to jeden z moich ulubionych gitarzystów od zawsze. Mam niemal wszystkie jego płyty i mimo, iż od kilku lat słucham jazzowej i okołojazzowej muzyki niezbyt często, działania Ritenoura czujnie śledzę. Jego siłą nigdy nie był czad lecz wirtuozerskie opanowanie instrumentu, wysmakowana i subtelna gra oraz stylowe poruszanie się w różnych gatunkach muzycznych. Po wielu solowych albumach i niezliczonych jako muzyk sesyjny, w ostatnich latach Lee wydając płytę jednocześnie zwykle firmuje pewien konkretny projekt. Tak jest i w tym wypadku. Koncepcja płyty jest oczywista. To swoisty hołd oddany gitarowej muzyce, innym wielkim gitarzystom i jak sądzę, samym gitarom. Mamy tutaj przegląd głównych gitarowych stylistyk, chociaż jak dla mnie zabrakło przedstawiciela flamenco i naprawdę ciężkiego, metalowego grania. Tak czy owak rozrzut stylistyczny jest spory i nie polecałbym tej płyty ortodoksyjnym wyznawcom jakiegoś gatunku. Nieortodoksyjnym owszem, ponieważ taka propozycja może stanowić furtkę do otwarcia się na zupełnie nowe estetyki muzyczne. W 15 kompozycjach grają tytani współczesnej gitary i siłą rzeczy gitara jest wyeksponowanym instrumentem na każdej z nich, jednak wbrew pozorom nie jest to pozycja tylko dla gitarzystów, ponieważ poziom profesjonalny całości jest wybitny. Jako ciekawostkę potwierdzającą, iż grają gitarzyści dla gitarzystów można potraktować zawarty w książeczce do płyty opis nie tylko gitar używanych przez muzyków, lecz także wzmacniaczy. To typowe dla gitarzystów. Niemal każdy kto chociaż trochę gra, kocha swoją gitarę, a najlepiej gitary, ponieważ kolekcjonowanie instrumentów jest wśród gitarowej braci nagminne.
Płyty od początku do końca słucha się z zapartym tchem. Pomijając kilka utworów gdzie bluesowych wpływów trudno by szukać, gro materiału jest zgodne z pięknym mottem naszego forum autorstwa Willie Dixona. Nie będę opisywał każdego utworu, skoncentruję się tylko na tym co zrobiło na mnie największe wrażenie. Kawałek drugi - typowy akustyczny riffik Keb' Mo', jego charakterystyczny wokal w duecie z wielkim Taj Mahalem i nieznoszący sprzeciwu groove. Nr 3 - numer napisany w hołdzie Les Paulowi. Absolutna rewelacja. Ritenour i Pat Martino dają popis wirtozerskiej gry na morderczym walkingu realizowanym przez Joey DeFrancesco na Hammondzie i W.Kennedy dr. Kawałek 4, w którym przedmiot naszych niedawnych, namiętnych dyskusji, Joe Bonamassa pokazuje jak może brzmieć z naprawdę wyśmienitą sekcją. "68" - numer Lukathera to prawdziwy killer. Miałem szczęście słyszeć to na żywo, ale bez Slasha i Neila Schona, którzy grają z Luke'iem na płycie. Później G.Benson w dwóch kawałkach. Przyznam, że gdy zobaczyłem jego nazwisko w opisie, mimo iż posiadam sporo płyt wymienionego, pomyślałem sobie "raczej do odpuszczenia". Tymczasem słucham tych dwóch kawałków z wielką przyjemnością. Miniaturka "My One And Only Love" zagrana solo i Moon River z niesamowicie swingującymi Joey DeFrancesco na Hammondzie i W.Kennedy na perkusji. Kolejny kawałek, który przykuwa moją uwagę to Shape Of My Heart Stinga, przepięknie zagrany przez Ritenoura, Luke'a i A.McKee. We Freeway Jam pojawia się Mike Stern, reprezentant tej frakcji muzyków jazzowych, dzięki której od kilku lat już nie słucham nałogowo tej muzyki. I numer 14 - fenomenalny Guthrie Govan z sekcją Tal Wilkenfeld, Vinnie Colaiuta i Larry Goldings. Uważam, że od czasu ś.p. Shawna Lane'a nie było gitarzysty o tak nieludzko wirtuozerskim poziomie gry. To oczywiście zwala z nóg ale ten facet przede wszystkim gra wspaniałą muzykę. Niesamowite frazowanie, artykulacja i wyobraźnia. Zawsze jak go słyszę myślę: "szkoda, że Jaco tego nie dożył". A byłbym zapomniał. W kawałku nr 9 pytanie "Why I Sign The Blues" stawiają B.B.King, V.Gill, Keb'Mo' i Jonny Lang, a wspaniały groove zapewniają Nathan East na basie i Harvey Mason na perkusji. Prawdziwa bluesowa orgia.
Z mojej strony to byłoby na tyle. Dobrze, że jeszcze nagrywa się TAKIE płyty!