Strona 1 z 1

Jimmy Thackery & The Drivers - Inside Tracks (i inne)

Post: września 9, 2009, 6:46 pm
autor: RafałS
Chorowanie to nie jest specjalnie miła sprawa. Jeśli w ogóle ma jakieś plusy, to zaliczam do nich ostatni dzień: kiedy jeszcze nie idziemy do pracy, ale już głowa nie pęka od gorączki, w miarę raźno poruszamy się po mieszkaniu, trafiamy palcami w klawiaturę komputera i pilota. Dobrze jest na taki dzień mieć odłożoną jakąś nową płytę, żeby się nią delektować w spokoju. Na wypadek, gdyby ktoś się nie domyślił - dziś jest dla mnie ten dzień a płytą - "Inside Tracks" Jimmiego Thackery'a.

Płyta ukazała się w zeszłym roku, czyli ponad 20 lat po odejściu gitarzysty z The Nighthawks. Z tej okazji trochę historii i podsumowanie twórczości Jimmiego (właściwa recenzja to siódmy akapit). Zaraz po The Nighthawks, między 1987 a 1991 Thackery działał w 6-osobowej formacji The Assasins, która jednak pod względem komercyjnym nie okazała się jednak dość zabójcza i rozpadła się w 1991, po wydaniu trzech albumów. Zaczęła się era The Drivers, trwająca aż do dziś.

Pierwsze 7 albumów ukazało się pod szyldem Blind Pig, jak mówi Thackery - "ponieważ żadna inna firma nie był zainteresowana". Te najpierwsze znam słabo i nie kusi mnie pogłębianie skąpej wiedzy. Sporo coverów (umiejętności kompozytorskie lidera jeszcze dojrzewały), płyty zdominowane przez gitarę w dodatku nie zawsze najlepiej zarejestrowaną. Blues i bluesrock z instrumentalnymi utworami surf i swingowymi dla urozmaicenia. Ten okres podsumowuje płyta koncertowa "Wild Night Out" z 1995 roku - interesująca jako dokument wysokiej koncertowej formy wczesnego Thackery'a solo. Pierwszym w pełni dojrzałym, dopracowanym albumem studyjnym Jimmiego i spółki jest dla mnie "Drive To Survive" z lepszym dźwiękiem, kawałkami i brzmieniem zespołu niż wcześniej. Potem "Switching Gears" pokazująca różne strony gitarzysty, nagrana z gośćmi, gdzie Jimmy z utworu na utwór zmienia konwencje i instrumenty. Prawdopodobnie w tym okresie została też nagrana "Partners In Crime" z Tomem Principato (o którego płycie "Guitar Gambo pisał kiedyś Robert "Karambol").

Ostatni album dla Blind Pig - "Sinner Street" jest jednocześnie pierwszym z saksofonistą Jimmy Carpenterem. Ten okres charakteryzuje się większą ilością r&b - dość oczywiste zważywszy na zmianę instrumentarium. "Sinner Street" to świetna, przemyślana, zwarta i mocna płyta - według mnie najlepsza ze studyjnych dla BP obok "Drive To Survive". Po niej nastąpiła zmiana barw i "We Got It" dla Telarcu z piosenkami soulowymi i r&b autorstwa Eddie Hintona (wykonywanymi oryginalnie przez Hintona lub większe gwiazdy gatunku). Kolejny solidny album - Jimmy dzięki humorowi, determinacji i pomocy przyjaciół wybrnął zwycięsko z zadania zmierzenia się z materiałem napisanym dla większych niż jego głosów.

Następnie Thackery nagrał dwa abumy z Tabem Benoit: "Whiskey Store" (z pomocą Double Trouble) i "Whiskey Store Live" z towarzyszeniem codziennych muzyków obydwu gitarzystów. Z tych dwu lepsza jest moim zdaniem koncertowa oferująca bogatsze aranżacje i więcej zespołowej energii. Z kolei "True Stories" - ostatnia płyta studyjna z Carpenterem to album bardzo osobisty dla Thackery'a, oparty w warstwie lirycznej na historiach jego i znanych mu osób. Zawiera ona między innymi prywatny około-countrowy hit gitarzysty "I Think I Hear The Rain", zwiastujący zmianę koncepcji muzycznej Jimmiego T. Jego przeprowadzka do Arkansas zaowocowała bowiem lekkim zwrotem w stronę muzyki country. Ta zmiana chyba właśnie doprowadziła do odejścia Carpentera z formacji. Kolejnymi albumami były udany, bardziej piosenkowy "Healing Ground" z muzykami z Nashville i "In The Natural State" z braćmi Cate, do którego wkładkę wypełnił tekst gubernatora Arkansas.

Jimmy z The Drivers wrócił w 2007 roku, czyli tylko rok po "In The Natural State", ale aż cztery lata po "True Stories". Oprócz Carpentera zabrakło też basisty-klawiszowca Kena Faltinsona, którego zastąpił Mark "Bumpy Rhodes" Bumgarner. Nowe trio wydało "Solid Ice" - ponad godzinę świetnej muzyki z pogranicza country-rocka i blues-rocka z akcentami jazzowymi. Minimum śpiewania i maksimum grania, jedna z moich ulubionych płyt zespołu.

Kolejny rok - kolejna płyta w tym samym składzie - i to właśnie jest "Inside Tracks". Bardzo podobna do poprzedniczki. Też dominuje pogranicze country-rocka i blues-rocka, też trochę surfu (numer piąty) i swingu (numer ostatni). Jest humor, czasem zgryźliwy, np. gdy Jimmy pyta "Której części 'Nie' nie rozumiesz?". Tak jak poprzednio mamy obfitość solówek, swobodny rytm, ciepłe i miękkie brzmienie, dużo przestrzeni. Ta przestrzeń dobrze robi jego gitarze. Są "rootsowe" riffy i melodie mogące się kojarzyć z Bobem Dylanem czy Johnem Hiattem - czyli riffy i melodie bardzo dobre. Na przestrzeni lat Thackery z wirtuoza, dla którego piosenki były pretekstem do grania przeistoczył się w barda, choć barda szczególnego, bo z silnymi ciągotami do satyry. Na tej płycie perfekcyjnie te dwie strony swojej osobowości połączył. Album (jak i kilka poprzednich) to błyskotliwa synteza tradycyjnej amerykańskiej muzyki a Thackery prezentuje się jako mistrz w zacieraniu granic pomiędzy gatunkami. Słuchając nie przestaję zadawać sobie pytań: gdzie kończy się blues, a zaczyna r&b, country, rock'n'roll czy swing? Gdy krążek dobiega końca, nie jestem ani o jotę mądrzejszy. Za to szczęśliwszy, bo bardzo dobrze się bawiłem.

W ciągu 17 lat działalności solowej Jimmy wydał (jeśli mnie rachunek nie myli) 14 płyt studyjnych i 2 koncertowe, z czego mam mniej więcej połowę, choć znam też trochę te, których nie posiadam. Są to przeważnie płyty bardzo dopracowane, z wyjątkiem może trochę nierównych początków. Składy się zmieniały a wraz z nimi stylistyka. Jeśli ktoś zna tylko początki i na ich podstawie wyrobił sobie opinię, to warto posłuchać też czegoś późniejszego, żeby ją zrewidować. Szczególnie czegoś z katalogu wytwórni Telarc (gitara Jimmiego cudnie tam brzmi) i koniecznie z jego grupą roboczą - The Drivers. Najnowszy album spełnia te warunki, co właściwie było już dla mnie gwarancją sukcesu. Nie tylko nie zawiodłem się, ale śmiało lokuję go w pierwszej trójce moich ulubionych płyt Jimmiego - tuż obok "Whiskey Store Live" i "Solid Ice". Uśmiecham się od ucha do ucha. :D