To moja recenzja sprzed paru lat z Metal Hammera.
Mysle ze ciagle aktualna:
PORCUPINE TREE – „LIGHTBULB SUN”
W jednym z wywiad?w Steven Wilson , za?o?yciel i niekwestionowany lider Porcupine Tree wyjawi?, ?e jego misj? jest przywr?cenie rockowej progresji dobrego imienia i zapewnienie jej nale?nego miejsca w muzyce ko?ca lat dziewi??dziesi?tych.
No i trzeba mu odda?, ?e poprzeczka jak? Porcupine Tree ustawi?o sobie na On The Sunday Of Life w 1992 roku dzi? jest ju? niebotycznie wysoko; dost?pna tylko dla nielicznych. Jak?e inny jest to zesp?? ani?eli pozosta?e z tego nurtu. Wci?? ro?nie w si??, paradoksalnie nie wymy?laj?c w sumie niczego nowego. A jednak jest to muzyka niezwykle nowatorska, a przynajmniej spos?b jej pojmowania i wykonywania przez samych muzyk?w jest na wskro? nowatorski.
Przecie? ka?dy wytrawny s?uchacz i tak us?yszy tu klimaty ko?ca lat sze??dziesi?tych i wyra?ny wp?yw rockowej psychodeli z nast?pnej dekady. Ale Porcupine Tree nada?o temu zupe?nie inny wymiar. To jeden z niewielu wsp??czesnych zespo??w, kt?rym s?u?? techniczne nowinki. S?u??, bo jak mi si? wydaje s? gustownie i inteligentnie wykorzystywane.
Osiem lat istnieje ten zesp??, z roku na rok coraz doskonalszy, a niestety, przeci?tny zjadacz chleba broni? b?dzie tezy, ?e Porcupine Tree istnieje gdzie? na obrze?ach rockowego teatru. To nie prawda. Ka?da kolejna p?yta tej grupy to wielkie wydarzenie. Ka?da jest niecierpliwie wyczekiwana; szczeg?lnie przez tych bardziej wyrafinowanych s?uchaczy. I na ka?dej z nich Porcupine Tree zak?ada coraz to inn?, mniej lub bardziej tajemnicz? mask?. Ci?gle jednak pozostaje sob?: zespo?em, kt?rego tw?rczo?ci po prostu nie da si? zaklasyfikowa?. Kolejna ods?ona to Lightbulb Sun. Niezwykle smakowita porcja dziesi?ciu klimatycznych kompozycji. Wiele z tych wysublimowanych d?wi?k?w mo?e wam co? przypomina?. Tu i ?wdzie pobrzmiewaj? jakie? dalekie echa The Beatles, Pink Floyd i King Crimson. A jak?e. Ale to s? przecie? ?r?d?a. Psychodeliczny elementarz tej tw?rczo?ci. Lightbulb Sun to muzyka autentycznie natchniona. Mniej na niej ha?asu, a wi?cej melodii... i ciszy. Ci faceci wiedz?, kiedy nie zagra?. To w sumie do?? spokojna p?yta, cho? mocne rockowe akcenty r?wnie? si? tu pojawiaj?. Podzielono j? na dwie cz??ci. Na pierwsz? z nich sk?ada si? sze?? kr?tszych, niemal piosenkowych utwor?w o zdecydowanie l?ejszym ci??arze gatunkowym. Pozosta?e cztery, to po??czone ze sob? d?u?sze formy utrzymane w bardziej mrocznym nastroju i formalnie rozbudowane. Aran?acyjno – wykonawczy majstersztyk. S?ucha si? tego jednym tchem (najlepiej p??n? noc?). Ten album b?yszczy r?wnie? nies?ychanie r?wnym poziomem. Pi??dziesi?t sze?? minut muzyki i ani chwili znu?enia. Ka?dy d?wi?k jest wywa?ony i przemy?lany; nie ma tu przypadku. Ta p?yta od pocz?tku do ko?ca ma s?uchacza absorbowa?. I absorbuje. Raz jest to leniwy akompaniament gitary akustycznej i fortepianu z uduchowionym ?piewem, a raczej szeptem wokalisty; innym razem to pora?aj?cy niemal hard rockowy odjazd z genialnie zakr?con? gitar?. A wszystko w naturalny spos?b rozwija si? i ko?czy. Jak na przyk?ad Russia On Ice w kt?rym nieco ponad trzyna?cie minut lewitujemy nad ziemi?; albo Where We Would Be roz?piewana ptakami niemal transowa ballada, kt?ra mog?aby si? nigdy nie ko?czy?. Ta p?yta w ca?o?ci jest taka. Genialna. Po prostu. Im cz??ciej s?uchana, tym lepiej smakuje.
Pawe? Freebird Michaliszyn
NAJWY?SZA NOTA I JESZCZE TROCH?...