ERIC CLAPTON!!!

Nasza forumowa biblioteka

Moderator: mods

Postautor: Armin » czerwca 13, 2007, 3:04 pm

http://www.youtube.com/watch?v=LaU3H2wEJQs
Fragment z "session for Robert J", wczoraj natrafi?em na emisj? w Tvp Kultura :)


Edit:

i jeszcze "Me and the Devil Blues"

http://www.youtube.com/watch?v=-9MF36RCzy8
Awatar użytkownika
Armin
blueslover
blueslover
 
Posty: 477
Rejestracja: sierpnia 23, 2006, 11:33 am
Lokalizacja: Lędziny

Postautor: Matragon » czerwca 15, 2007, 12:59 pm

xxx
Ostatnio zmieniony września 21, 2012, 12:41 pm przez Matragon, łącznie zmieniany 1 raz
Follow the Snake - Eat Apples!
Matragon - Facebook Fan Page
Matragon
ZAPPALENiEC
ZAPPALENiEC
 
Posty: 6577
Rejestracja: kwietnia 18, 2007, 12:43 pm

Postautor: mUd » czerwca 17, 2007, 2:00 am

matragon pisze:... a jego solo w "While My Guitar Gently Wheeps" - Beatels?w - to arcydzie?o ...
Klik <-------o tym mowa ?:>
mUd
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 45
Rejestracja: listopada 21, 2005, 12:23 am
Lokalizacja: Ustrzyki D./Krk

Postautor: Matragon » czerwca 17, 2007, 8:10 am

xxx
Ostatnio zmieniony września 21, 2012, 12:41 pm przez Matragon, łącznie zmieniany 1 raz
Follow the Snake - Eat Apples!
Matragon - Facebook Fan Page
Matragon
ZAPPALENiEC
ZAPPALENiEC
 
Posty: 6577
Rejestracja: kwietnia 18, 2007, 12:43 pm

Postautor: jagode » września 14, 2007, 8:29 pm

Nie bylo mnie trochę w kraju.....ale dlaczego ten temat umiera?

Panie Zdzisławie co z książką?
Czy została wydana ?
Jeśli nie proszę usilnie o jakiś fragment !
Pozdrawiam jagode












Panie Zdzisławie
Awatar użytkownika
jagode
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 103
Rejestracja: marca 22, 2007, 9:50 am
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: Zdzisław Pająk » września 14, 2007, 9:26 pm

jagode pisze:Nie bylo mnie trochę w kraju.....ale dlaczego ten temat umiera?

Panie Zdzisławie co z książką?
Czy została wydana ?
Jeśli nie proszę usilnie o jakiś fragment !
Pozdrawiam jagode


No cóż książka jak widać jeszcze nie została wydana, i przyznam dawno nad nią nie pracowałem, a przecież w życiu Claptona dzieje się dużo i chcąc być na bieżąco powinienem pisać dalej, a także coś od czasu do czasu uzupełniać (dochodzą nowe materiały - foniczne, filmowe i książkowe, np. wspomnienia Patti Boyd), ale masz rację - może nadeszłą pora żeby znów coś zacytować? Niech będzie więc fragment dotyczący początków "Cream" - wprawdzie wszyscy to wiedzą, ale może ktoś zapomniał?
Oto krótki fragment książki - "Eric Clapton - Pielgrzym Rocka"
...To był wielki skok. Prosto od Johna, który był bluesowym katechizmem, znalazłem się w zespole jazz-rockowym. Wydaje mi się, że skoczyłem do bardzo głębokiej wody i nie pozostało to bez wpływu na moją świadomość. Wyobrażałem sobie, że będzie to czysto bluesowy zespół, bo nie wiedziałem co siedzi w moich współpracownikach. Prawda wyszła dopiero na jaw, kiedy zaczęliśmy pracować razem. Musiałem się dostosować i uczyć się, przede wszystkim od Jacka Bruce’a – opowiadał Eric Clapton, wspominając kilkanaście miesięcy wielkiego szaleństwa, jakie opanowało świat rocka po debiucie tria „Cream”.
W tamtych czasach, a więc w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, muzycy R&B grup z Londynu, spotykali się często w otwartym prawie całą noc pubie „Ship” przy Wardour Street w Soho. Wielu z nich opowiadało sobie nawzajem o swych planach opuszczenia tej czy innej grupy. Clapton także miał serdecznie dość grania z Mayallem. ...Miałem zamiar iść dalej niż zespół, który cały czas tkwił w chicagowskim Bluesie. Miałem zamiar spróbować czegoś innego. Znaleźć nowe pole do gry na gitarze... Nic dziwnego, że i on znalazł się w gronie muzyków, którzy narzekali i marzyli, ale jako jeden z niewielu zdecydował się coś zrobić.
W czerwcu 1966 roku w klubie „Ricky Tick” w Windsorze (niektóre źródła podają, że stało się to w Oxfordzie) Jack Bruce trafił na jam-session, w którym wzięli udział Eric Clapton i największy wówczas wróg Jacka - Ginger Baker. Bruce i Clapton poznali się w zespole Mayalla, choć nie mieli zbyt wiele okazji, aby razem pograć. ...Ale obaj wzięliśmy udział w nagraniu grupy „The Powerhouse” – wspominał Bruce – i pomyślałem sobie, że warto by kiedyś razem więcej pograć. On miał wspaniałą technikę. Potrafił zagrać na gitarze wszystko co tylko zechciał... Po wspomnianym wyżej wspólnym występie Baker zabrał Erica swoim samochodem do Londynu. ..Byłem pod wrażeniem jego samochodu i umiejętności kierowcy. On zaś opowiadał mi całą drogę o swoim projekcie. Chciał założyć nowy zespół. Przyznam, że ja też o tym myślałem. I tak się wtedy zdarzyło, że obaj mieliśmy podobne plany – wspominał Eric. Kilka dni później Baker zadzwonił do Claptona z konkretną propozycją założenia razem grupy. ...„Zgoda - odparł Eric - ale tylko pod warunkiem, że będzie w nim grał na basie i śpiewał Jack Bruce... ...Eric nie mógł nie wiedzieć, że nie kochamy się zbytnio - zastanawiał się Baker, ale wtedy zgodził się bez wahania. ...Krótko potem Ginger przyszedł do mnie i spytał, czy mam ochotę grać z nim i Claptonem – zapamiętał Bruce.
Następnego dnia trzej muzycy spotkali się w pubie „Prince of Wales”, niedaleko hotelu „Plaza” w Guildford, a potem poszli do mieszkania Bakera przy Braymore Avenue w Neesden w Londynie. ...Za oknami rozciągał się park, w którym bawiły się dzieciaki. Było lato, graliśmy w pokoju w głębi, przy szeroko otwartym oknie. Po chwili wszystkie dzieciaki, wdrapały się na okoliczne pagórki i nas słuchały. Kiedy to zobaczyliśmy, uzmysłowiliśmy sobie jaką moc ma nasza muzyka. A ja poczułem wyjątkowe podniecenie, rzadko się zdarza aby od pierwszego razu tak wspaniale się wyczuwać i rozumieć – opowiadał Ginger, zaś Baker dodał - Przez długi czas graliśmy razem, improwizując w D-dur. Od dawna nie czułem się tak wspaniale, wiedziałem już, że to co robimy będzie czymś wspaniałym i wielkim. Mieszkanie Gingera było jednak zbyt małe. Postanowiliśmy więc, że dalsze próby będą odbywały się w innym miejscu – w harcówce w Willesden... Pierwszymi słuchaczami byli wówczas Chris Welch, Robert Stigwood i paru skautów, którzy przypadkowo byli w pobliżu. Na pierwszych próbach muzycy ćwiczyli kilka standardów, takich jak: „Lawdy Miss Clawdy”, „The First Time I Met The Blues”, „Steppin’ Out” oraz „Hideaway”. ...Pomyślałem wtedy, że bluesowe trio to będzie coś. I od razu chciałem ich przechytrzyć. „Będę frontmanem jak Buddy Guy” – pomyślałem. „Jak Biały Buddy Guy”, chłopak w wielkim garniturze, workowatych spodniach, grający mocnego bluesa. Często myślałem o tym czy tamtym, ale rzadko o tym mówiłem. Sądziłem, że stanie się tak jak pomyślałem, że nie będę musiał nikomu nic tłumaczyć. Ale tak nigdy się nie stało. Na pierwszą próbę Jack przyniósł utwory, które napisał. No i ja je zaakceptowałem. Dlatego, że były bardzo interesujące i muzycznie ciekawe. I natychmiast zorientowałem się, że mój pomysł na zespół był zupełnie nietrafiony. Umarł więc śmiercią naturalną. Rozwiały się moje plany, kiedy zobaczyłem jaka więź łączy Jacka z Gingerem, zrozumiałem wtedy, że to nie ja będę liderem. Bardzo szybko więc o tym zapomnieliśmy. U Guy’a wszystko było nastawione na lidera i jego gitarę, u nas zaś każdy miał zbyt wiele do powiedzenia – wspominał Clapton. Uzupełniając jego wypowiedź dodam, że od pierwszej, wspomnianej próby, w muzyce tria pojawiły się elementy różnych stylów i gatunków, dotąd uprawianych przez muzyków, a więc jazzu, free-jazzu, rhythm’n’bluesa, bluesa i popu. ...Wydawało nam się, że będziemy takim free-jazzowym triem, w którym Eric spełniał będzie rolę Ornette’a Colemana – opowiadał Jack Bruce, a Clapton dodawał – Właściwie to nie mieliśmy zupełnie pojęcia w którą stronę pójść, co właściwie chcemy grać. Wiedzieliśmy tylko, że chcemy być razem i razem grać. I długo to trwało zanim określiliśmy nasz wspólny muzyczny kierunek... „Blues Ancient and Modern” – tak nazwał Clapton muzykę tria po trzech dniach prób w Willesden. ...W ich muzyce słychać było wtedy wpływ Erica – wszystkie elementy bluesa, z którymi wcześniej Jack i Ginger nie mieli do czynienia – pamiętał początki „Cream” Mayall. I miał rację, głównie bowiem dzięki Claptonowi do repertuaru zespołu trafiły tematy bluesowe Chestera Burnetta, znanego jako „Howlin’ Wolf” („Sittin’ On The Top Of The World”), McKinley’a Morganfielda, czyli Muddy Watersa („Rollin’ And Tumblin’”), Skipa Jamesa („I’m So Glad”), Alberta Kinga („Born Under A Bad Sign”) oraz przede wszystkim Roberta Johnsona („Crossroads” i „Four Until Late”). ...Jack, Ginger i ja wchłonęliśmy w siebie wiele różnej muzyki i teraz staramy się stworzyć swą własną. To oczywiście wymaga połączenia ze sobą wielu idei, które słyszeliśmy, i które w sobie mamy. To niełatwe. Ale to daje zadowolenie. Warto się potrudzić i temu poświęcić – dodawał Clapton.
Obrazek
Awatar użytkownika
Zdzisław Pająk
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 2543
Rejestracja: stycznia 27, 2005, 6:06 pm
Lokalizacja: Bydgoszcz

Postautor: bartek miarka » listopada 2, 2007, 9:20 pm

ciesze sie ze sa ludzie dla ktorych ERIC jest tak wazny jak dla mnie,
choc wydawalo mi sie zawsze ze jestem jednym z wybrancow ktorych zaczarowal swoja gitarą :D

myspace.com/bartekmiarka
Awatar użytkownika
bartek miarka
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 34
Rejestracja: października 13, 2007, 4:40 pm

Postautor: bartek miarka » listopada 2, 2007, 9:22 pm

http://www.myspace.com/bartekmiarka

pozdrawiam serdecznie !
Awatar użytkownika
bartek miarka
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 34
Rejestracja: października 13, 2007, 4:40 pm

Postautor: jj jogi » listopada 3, 2007, 9:08 pm

Ja też jestem w tym klubie:) U Claptona wszystko i bezkrytycznie! Pozdro dla Bartka Miarki - to świetny gitarzysta. Po odwiedzeniu strony Hoodoo Band na Myspace i posłuchaniu utworów tak sobie pomyślałem że Bartkowi bliski jest Eric - brzmienie, frazowanie. Słuchanie Claptona czy BB Kinga uczy tego oddechu. Granie staje się dojrzalsze.
Awatar użytkownika
jj jogi
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 110
Rejestracja: października 10, 2005, 8:03 pm
Lokalizacja: Jelenia Góra

Postautor: Sław » listopada 3, 2007, 10:04 pm

jj jogi pisze:Ja też jestem w tym klubie:) U Claptona wszystko i bezkrytycznie! Pozdro dla Bartka Miarki - to świetny gitarzysta. Po odwiedzeniu strony Hoodoo Band na Myspace i posłuchaniu utworów tak sobie pomyślałem że Bartkowi bliski jest Eric - brzmienie, frazowanie. Słuchanie Claptona czy BB Kinga uczy tego oddechu. Granie staje się dojrzalsze.


A ja dla równowagi powiem, że Clapton zupełnie mnie nie rusza. Setki gitarzystów wkłada więcej emocji w to co robi niż on.
Porównajcie sobie trzy wersje Stormy Monday:

Eric: http://www.youtube.com/watch?v=0Mq0kjGksoo

T-Bone: http://www.youtube.com/watch?v=wemG2821l-o

Albert King & SRV: http://www.youtube.com/watch?v=hXBdJkTDgbw

Clapton jest tu zwyczajnie płaski, ta jego perfekcyjność frazowania zabija spontan. Tak ja to widzę i czuję. Oczywiście technicznie i cała historia, miejsce w panteonie - czapki z głów...
Pozdrawiam Sławek
https://www.facebook.com/feelintheblues1
R.L. Burnside - "The blues ain’t nothin’ but dance music".
Sław
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 2606
Rejestracja: stycznia 13, 2005, 9:53 pm

Postautor: jj jogi » listopada 3, 2007, 11:24 pm

Siema Sławku. Ja patrzę na Claptona i innych gitarystów z perspektywy muzyka, inaczej trochę traktuję muzyke i muzyków. Zawsze staram się jak najwięcej nauczyć, nie podchodzę za mocno emocjonalnie na zasadzie podoba mi się albo nie podoba. Jasne ze Clapton na przykład nie ma (już dziś) takiej mocy i emocji w swojej grze, ale gra niezwykle mądrze bluesowo , wie gdzie jaki dżwięk zagrać, jak frazować. Wiele lat poświęcił na to żeby spróbować trudnej sztuki - oddać intuicyjność gry czarnych muzyków. I udało mu się to parę razy. Pod tym linkiem: http://www.youtube.com/watch?v=SZoX6Q0UK8A Stevie fajnie pokazuje różnice w grze białego i czarnego muzyka na przykładzie Erica i Freddiego Kinga w temacie Hideway. Biały bluesowy gitarzysta chcący grać korzennie zawsze będzie próbował zagłuszyć swoją wiedzę intuicją. Wielcy czarni bluesmani kierowali się emocjami i intuicją. I to myślę bardziej Ci odpowiada. Pozdrowionka z Jeleniej Góry. Tak sobie dzisiaj posiedziałem przy kompie:)
Awatar użytkownika
jj jogi
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 110
Rejestracja: października 10, 2005, 8:03 pm
Lokalizacja: Jelenia Góra

Postautor: bartek miarka » listopada 4, 2007, 11:09 am

pozdrowionka dla was chlopaki :D

bylem na koncercie erica podczas ostatniej trasy w ktorej towarzyszyli mu dwaj niesamowici mlodzi gitarzysci : derek trucks i doyle bramhal pozniej jeszcze dolaczyl do nich robert cray. tryskali swieżoscia.Widac bylo jak eric ladowal sie ich energią.Sam powiedzial ze" teraz juz skupia sie na energetycznych rzeczach,ze juz nie gra tak jak kiedys,brak mu swieżosci,blyskotliwosci momentami .Dla mnie jego gra jest juz tak dojrzala unormowana stylowo ze po dwoch dzwiekach wiadomo ze to on.Emocje w jego grze sa nadal .,pewnie inne niz kiedys ,adekwatne do jego obecnego stanu ducha.Dla mnie we wszystkim co robi pozostaje taki sam.

ps. czekam na druga czesc crossroads guitar festival, ma sie ukazac pod koniec listopada
Awatar użytkownika
bartek miarka
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 34
Rejestracja: października 13, 2007, 4:40 pm

Postautor: Sław » listopada 4, 2007, 4:46 pm

Jasne, doskonale was rozumiem. A przy okazji wyczuwam pewien pesymizm: czarny gra intuicyjnie, a biały musi się tego nauczyć. Hm. A nie czas w XXI wieku uznać, że biały też już może doskonale czuć, przecież teraz to biali są większością w bluesowym światku.
Pozdro Sławek
https://www.facebook.com/feelintheblues1
R.L. Burnside - "The blues ain’t nothin’ but dance music".
Sław
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 2606
Rejestracja: stycznia 13, 2005, 9:53 pm

Postautor: bartek miarka » listopada 4, 2007, 4:59 pm

wlasnie !!! masz racje !!!

ps. najwazniejsze grac serduchem :D
sciskam
Awatar użytkownika
bartek miarka
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 34
Rejestracja: października 13, 2007, 4:40 pm

A ja wolę Petera Greena :))

Postautor: Greeny » listopada 5, 2007, 10:22 pm

W grze i kompozycjach Petera Greena jest mnóstwo piękna i emocji. Ach te jego solówki i budowanie nastroju - jak słucham to zawsze wpadam w zachwyt !!! Zdecydowanie wolę go od Claptona, który jest pozbawionym emocji zawodowcem w odtwarzaniu i raczej kiepskim kompozytorem (oprócz kilku wyjatków jak np. Layla i Tears in Heaven).
Awatar użytkownika
Greeny
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 162
Rejestracja: października 12, 2005, 8:04 pm
Lokalizacja: Stalowa Wola

Postautor: bartek miarka » listopada 6, 2007, 9:42 am

co do wielkosci tworczej i kompozytorskiej claptona nie ma zadnych watpliwosci.
od 1966 do dzis nagrał ok 60 albumów(nie liczac goscinnych nagran) gdzie udowodnił talent kompozytora.ludzie czesto patrza na niego przez pryzmat plyty unplugged,a szkoda bo jest tyle nagran ze wczesniejszej kariery wartych uwagi.
pozdrowienia dla fana petera g. - wlasnie slucham -"jenny"
Awatar użytkownika
bartek miarka
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 34
Rejestracja: października 13, 2007, 4:40 pm

Postautor: Zdzisław Pająk » stycznia 27, 2008, 1:40 pm

bartek miarka pisze:wlasnie !!! masz racje !!!

ps. najwazniejsze grac serduchem :D
sciskam


Przeszukując forum trafiłem na tę wypowiedź i postanowiłem przypomnieć wam piosenkę "Tears in heaven" i okoliczności jej powstania - niestety tragiczne. Jest to więc przykład tego, że tragedia czasem wywołuje albo wpływa na powtsanie czegoś pięknego, czegoś co robi wrażenie na ludziach. Oto więc fragment z mojej książki o Claptonie:

. ...Czy będziesz pamiętał moje imię, gdy spotkamy się w niebie – śpiewał Eric cichym i przygaszonym głosem w „Tears In Heaven” do Conora, który 20 marca 1991 roku zginął tragicznie. Pozostawiony bez opieki w apartamencie Claptona na 53 piętrze hotelu na Manhattanie, 4-letni syn Erica i włoskiej modelki Lori De Santo, pchnął niezabezpieczone okno, stracił równowagę i wypadł na ulicę.
Dzień przed tą tragedią był najszczęśliwszym dniem w życiu Erica i jego ówczesnej partnerki. ...Conor i ja – wspominała Lori Del Santo – przybyliśmy do Nowego Jorku na Wielkanoc, aby spędzić ten czas z Ericem. Tego dnia on zabrał Conora do cyrku na Long Island. Było im ze sobą dobrze. I kiedy Eric wrócił z synem, powiedział mi „Wiesz co, teraz rozumiem co to znaczy mieć dziecko i być ojcem”. Wyglądał na szczęśliwego. Po raz pierwszy od długiego czasu zaczęłam snuć plany wspólnej przyszłości. Widziałam, że po raz pierwszy on i Conor byli tak sobie bliscy. Eric powiedział mi wtedy, że nie wyobrażał sobie, iż będzie aż tak szczęśliwy, i że teraz już bez niczyjej pomocy sam będzie mógł zajmować się Conorem. „Jesteś pewien?” spytałam. On odparł, że chce spróbować troszczyć się o niego, gotować mu i sam prać jego rzeczy. „Wezmę go ze sobą do Londynu i będziemy tylko my dwaj” – dodał Eric... Clapton po raz pierwszy w swoim życiu poczuł co to znaczy być ojcem. Niestety los zachował się jak w greckiej tragedii. Oddajmy znów głos matce małego Conora – Lori Del Santo, która zatrzymała się wtedy w Nowym Jorku w apartamencie w hotelu przy 57 Ulicy. Zamierzała w nim spędzić cały miesiąc. Mimo, że minęło od tych wydarzeń dziesięć lat wspominała je nadal z widocznym bólem. ...Wieczorem położyłam Conora do łóżka. Był bardzo zmęczony, idąc do sypialni sądziłam, że szybko zaśnie. On jednak tak bardzo przeżywał spotkanie z ojcem i wizytę w cyrku, że przyszedł do mnie, wskoczył do mojego łóżka i zasnął razem ze mną. Następnego ranka Conor był bardzo podniecony, buzia mu się nie zamykała, opowiadał o słoniach, które razem z tatą widział wczoraj w cyrku. Eric miał za chwilę przyjść i zabrać nas do ogrodu zoologicznego. Conor przez cały czas był w swoim pokoju, jeszcze nie przebrał się z pidżamy, w której spał. Bawił się z nianią, dobiegało mnie jego paplanie i perlisty śmiech. Przygotowywałam się w łazience do wyjścia z nim i Ericem. Dochodziła jedenasta, zawołałam więc, aby czym prędzej się przebrał, bo za chwilę przyjdzie jego tata. „Za chwileczkę” – odpowiedział radośnie. W dziennym pokoju, hotelowy czyściciel rozpoczął mycie okna. Powiedziałam do niani, aby pilnowała Conora i nie spuszczała go ani na chwilę z oka. „Dobrze” – odparła i wtedy usłyszałam dźwięk nadającego faxu. Podeszłam do niego i okazało się, że czcionka nie jest zbyt czytelna, zaczęłam wczytywać się w tekst, zajęło mi to kilkanaście, może piętnaście minut. Usłyszałam wtedy, że Conor bawi się z nianią w chowanego. Słyszałam jak ucieka przed nianią a ona go goni po całym pokoju... Kiedy Conor wbiegł do pokoju, czyściciel zatrzymał nianię mówiąc, że wyczyścił już całą szybę. W tej samej chwili Conor bez chwili namysłu skoczył w stronę otwartego na oścież okna. ...Usłyszałam przeraźliwy krzyk – opowiadała Lori – To była niania, wbiegłam do pokoju, krzycząc na cały głos „Gdzie jest Conor, gdzie jest Conor”. I nagle zobaczyłam otwarte okno. Zrozumiałam natychmiast co się stało. Zawirował cały świat, upadałam na podłogę... Pięć minut później do pokoju wszedł Clapton, nie miał pojęcia co się stało, że Conor wypadł przez okno. Wszedł do sypialni, gdzie leżała Lori i głośno łkała „on nie żyje”. Eric stanął w drzwiach i spojrzał na matkę swojego syna. Najpierw nie zrozumiał o co chodzi, odezwał się po chwili z niedowierzaniem w głosie „Nie żyje, to niemożliwe”. Stał ze skamieniałą twarzą i powtarzał w kółko „To niemożliwe”. ..Zapanował cisza. Przez dłuższą chwilę nikt nic nie mówił. Przestałam myśleć i czuć, życie we mnie zamarło – wspominała te tragiczne chwile Lori Del Santo. Jak mogło dojść do tej tragedii? Matka Conora tłumaczyła potem, iż nie miała pojęcia, że okno można otworzyć. To była wielka tafla szkła, która w niczym nie przypominała zwykłych okien, z jakimi miała do czynienia we Włoszech czy Anglii. Okno w tym pokoju można było zamknąć na zamek, ale wtedy był on uszkodzony, tak więc czyściciel myjąc szybę nie był w stanie zabezpieczyć wychylonej całej powierzchni szyby. Być może Conor nie zauważył otwartego na oścież okna, być może sądził, że może przez nie przeskoczyć, tak jak to robił w domku, i nic mu nie grozi. W swoim pierwszym odruchu wspomina Lori – chciałam zabić czyściciela. Ale to nie miało sensu. On jednak nigdy potem nie spytał czy mu wybaczyłam. Przez lata rozmyślałam o tym co się wydarzyło. Gdybym przestała czytać ten fax, pewnie zobaczyłabym otwarte okno i bym je zamknęła. I Conor może by przeżył. Oczywiście recepcjonista natychmiast wezwał karetkę, ale pomoc była niemożliwa. Eric poszedł potem do kostnicy, ja nie mogłam, przekraczało to moje siły...
Uroczystości pogrzebowe Conora odbyły kilka dni później w Anglii, w kościele „St Mary Magdalene’s” w rodzinnej wiosce Claptona – Ripley. W pogrzebie wzięła udział jego była żona Pattie Boyd oraz przyjaciele Erica – Phil Collins i George Harrison, no i oczywiście matka Conora – Lori Del Santo - Wszystko wyglądało jak w nierzeczywistym śnie, na katafalku mała drewniana trumienka a w niej Conor. Ludzie dodawali wtedy otuchy Ericowi, lecz jemu nikt i nic nie mogło pomóc. Nigdy nie widziałam aby płakał, choć wiem, że ludzie w różny sposób przeżywają swój smutek. Ja przez kolejne lata przepłakałam każdy dzień. I nie zdarzyło się, żebym nie myślała o Conorze i nie modliła się za niego. Tamtą noc po pogrzebie spędziłam w domu, w którym jeszcze nie tak dawno byłam z Ericem tak bardzo szczęśliwa, modliliśmy się razem do rana... Następnego dnia Lori wyjechała do Włoch, Clapton został sam w Anglii, sam ze swoim bólem, ze swoją tragedią. ...Aby wtedy nie zwariować poświęciłem się całkowicie pracy – wspominał. ...Najważniejsze czego dowiedziałem się po śmierci mego syna, to to, że życie trwa tylko chwilę, że nie ma jutra i że zanim zajdzie słońce wszystko może się zdarzyć...
Różnie można było oceniać ten przejaw wiwisekcji artysty. On sam jednak ocenił to bardzo prosto - Byłbym nie w porządku wobec moich fanów, gdybym udawał, że się nic nie stało... I znowu, tak jak ponad dwadzieścia lat wcześniej Eric zamknął się w domu. Bliski był załamania. I tak jak poprzednio, znów nie był sam. Pete Townshend, który wcześniej nie raz udowodnił, że jest jego prawdziwym przyjacielem i tym razem pomógł Claptonowi wyjść z psychicznej depresji. Dzięki niemu, Eric postanowił napisać utwór, w którym wspominałby swego synka. ...W tej piekielnie smutnej piosence zawarł całe morze bólu po tragicznej śmierci synka Conora – zanotował Jan Chojnacki – Nie znam bardziej przejmującego, osobistego manifestu w historii rock’n’rolla. To samo mógłbym powiedzieć o „Layli”...
Obrazek
Awatar użytkownika
Zdzisław Pająk
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 2543
Rejestracja: stycznia 27, 2005, 6:06 pm
Lokalizacja: Bydgoszcz

Postautor: blues64 » stycznia 29, 2008, 5:00 pm

ANDRZEJ MATYSIK pisze:Witam!
?ledz?c przebieg dyskusji o perypetiach red. Zdzis?awa Paj?ka z wydaniem ksi??ki o Eriku Claptonie chcia?bym podda? pod dyskusj? jeden pomys?, kt?ry sprawdzi? si? ju? w kilku znanych mi przypadkach.
Mo?e warto przeprowadzi? sonda? ilu by?oby ch?tnych na dokonanie przedp?aty na t? ksi??k?? To mo?e pomog?o by red. Paj?kowi zebra? potrzebn? kwot? (albo cho?by jej znacz?c? cz???) na pokrycie koszt?w wydania np. 500 czy 1000 egz. Albo w drug? stron?: mo?e red. Paj?k okre??i koszt takiej operacji i wtedy mo?na by przeprowadzi? symulacj? i przy ustaleniu jakiej? preferencyjnej ceny ksi??ki mo?liwe b?dzie okre?lenie ile os?b minimalnie musia?oby takich przedp?at dokona?, aby przedsi?wzi?cie mog?o si? powie??.
Andrzej Matysik


no nareszcie ktoœ mówi poważnie,
to œwietny pomysł na popularyzację bluesa w naszym kraju,
chętnych napewno bedzie dużo, przecież po poprzedniej ksišżce o Burdonie nie zostało miejsca w księgarniach,
wogóle to Twój Blues może by też pomógł jakoœ, sam nie wiem
Pomysł Pana Andrzeja popieram

Bartek
blues64
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 31
Rejestracja: grudnia 18, 2007, 4:15 pm

Postautor: blues64 » stycznia 30, 2008, 2:15 pm

PAMIĘTAM JAK Z ZACIEKAWIENIEM SŁUCHAŁEM DYSKOGRAFII CLAPTONA PUSZCZANEJ PRZEZ CHOJNACKIEGO W TRÓJCE DAWNO DAWNO TEMU, TO BYŁY CZASY

BLUES64
blues64
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 31
Rejestracja: grudnia 18, 2007, 4:15 pm

Postautor: jagode » lutego 3, 2008, 9:20 pm

Panie Zdzisławie!
Fantastyczny fragment...naprawdę przykre to jak diabli. Clapton jawi się jako tragiczna postać najpierw wychowywany bez rodzicow , potem te perypetie sercowe,smierć syna...moze dlatego wynagrodzono mu to, tak wspanialą muzyka jaką tworzy i gra?
Czy ksiażka już na ukończeniu?
Interesuje mnie zwiazek Claptona z Sheryl Crowe...czy może Pan milosiernie fragmencki pilotażowy zamieścić ,jeżeli takowy istnieje?
Łączę gorące pozdrowienia ..ze swojej strony moge Panu zaprojektowac okładkę do ksiązki o Bogu gitary! :)
Awatar użytkownika
jagode
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 103
Rejestracja: marca 22, 2007, 9:50 am
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: blues64 » lutego 4, 2008, 4:16 pm

dzięki za kolejna odsłonę

Bartek
blues64
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 31
Rejestracja: grudnia 18, 2007, 4:15 pm

Postautor: Zdzisław Pająk » lutego 4, 2008, 6:03 pm

jagode pisze:Panie Zdzisławie!
Fantastyczny fragment...naprawdę przykre to jak diabli. Clapton jawi się jako tragiczna postać najpierw wychowywany bez rodzicow , potem te perypetie sercowe,smierć syna...moze dlatego wynagrodzono mu to, tak wspanialą muzyka jaką tworzy i gra?
Czy ksiażka już na ukończeniu?
Interesuje mnie zwiazek Claptona z Sheryl Crowe...czy może Pan milosiernie fragmencki pilotażowy zamieścić ,jeżeli takowy istnieje?
Łączę gorące pozdrowienia ..ze swojej strony moge Panu zaprojektowac okładkę do ksiązki o Bogu gitary! :)


Dzięki za ofertę, rozważę ją; o Sheryl w książce będzie co nieco, także tu na stronie niebawem - dzięki za miłe słowa. Pozdrawiam
Obrazek
Awatar użytkownika
Zdzisław Pająk
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 2543
Rejestracja: stycznia 27, 2005, 6:06 pm
Lokalizacja: Bydgoszcz

Postautor: Zdzisław Pająk » lutego 4, 2008, 6:20 pm

Obiecałem - niech więc będzie. Oto początkowy fragment rozdziału o sercowych perypetiach Claptona. W dalszej jego części będzie o Sheryl, ale najpierw początki, mam nadzieję, że kogoś zainteresują. :)

...Czy kochałeś kobietę, ale tak mocno, żeby aż zatrząść się z bólu? Czy kochałeś kiedyś kobietę. Ani przez chwilę nie zapominając, że należy do twego najlepszego przyjaciela – śpiewał Clapton w piosence „Have You Ever Loved A Woman?”, piosence która posłużyła za tytuł rozdziału w którym postaram się opisać skomplikowane życie uczuciowe bohatera tej książki.
W świecie show-businessu, a zwłaszcza w świecie rocka, krążą legendy, mniej lub bardziej sprawdzone o pięknych dziewczynach, które jak piękny wianuszek kwiatów otaczają sławnych muzyków rock’n’rollowych. „Groupie” – to słowo oznacza dziewczynę, która choćby tylko z chęci otarcia się o sławę, swój czas i swoje wdzięki ofiarowała wokalistom, muzykom, czasem tylko ich „roadies”, pracownikom technicznym, którzy jeździli wraz ze znanymi artystami po świecie i jak się udało, zamiast nich korzystali z życiowych uciech. Wystarczy posłuchać opowieści o samolocie wożącym grupę „The Rolling Stones” w Ameryce, przeczytać skandalizującą książkę Lewisa o „Led Zeppelin” lub też Jerry’ego Hopkinsa o Jimi’m Hendrixie, bądź też wspomnienia Erica Burdona.
Niedotrzymywanie małżeńskiej wierności, liczne przygody eortyczne, przekazywanie sobie uroczych dziewcząt, nie zawsze jednak zaliczanych do kategorii „groupies”, to pewnie jeden ze stałych elementów życia gwiazd rock’n’rolla. Tak również można by sądzić czytając plotkarską prasę, opisującą wiele romansów choćby słynnego Micka Jaggera, którego na początku lat dziewięćdziesiątych łączono w parę z modelką Carlą Bruni. Węszący wszędzie reporterzy spotykali ją wcześniej z Claptonem i Donaldem Trumpem. Sam Clapton zresztą dostroił się do tej swoistej mody na zmiany partnerek, kiedy porzucił swą wymarzoną Pattie dla młodszej o siedem lat włoskiej modelki - Lori Del Santo.
Ale zacznijmy od początku.
Pierwsza szkolna miłość Claptona nazywała się Sandra Ploughman. ...Lecz Eric wcale nie był typem Romea – wspominał jego przyjaciel z dzieciństwa Guy Pullen. Kiedy Eric zamieszkał w Londynie, kręciło się wokół niego sporo dziewcząt. On był wtedy jednak bardzo nieśmiały i z żadną z młodych ślicznotek, które widywano w jego towarzystwie nie łączyło go nic więcej niż tylko znajomość. Za pierwszą poważniejszą towarzyszkę życia naszego bohatera można dopiero uznać modelkę – Charlotte Martin. Eric poznał ją już jako gitarzysta tria „Cream”w słynnym londyńskim klubie „Speakeasy”. Byli ze sobą prawie przez trzy lata, choć trudno jednoznacznie powiedzieć, że była to miłość. Bo Charlotte porzucił dla – Cathy James, jednak i ten związek nie trwał długo, gdyż pewnego dnia w domu George’a Harrisona w Esher zobaczył dziewczynę, która zrobiła na nim wielkie wrażenie. ...Wiele razy bywałem w Esher i za każdym razem spędzałem miłe chwile z Pattie i George’m. Za każdym razem jednak, kiedy wracałem do swojego domu odczuwałem ogromną pustkę, wiedziałem że nigdy nie spotkam takiej kobiety jak ona, tak pięknej i tak doskonałej istoty... Sprawa od razu wydawała się z góry przegrana. ...Nikt przy zdrowych zmysłach nie zakochuje się w żonie Beatlesa – wspominał Eric – a mnie się to przydarzyło. Moja miłość do Pattie zaczęła się pierwszego dnia, kiedy ją zobaczyłem i wzrastała skokami, coraz bardziej i bardziej...
Zanim jednak Eric zdał sobie sprawę z szalonej i niebezpiecznej miłości do Pattie, w jego życiu pojawiła się inna dziewczyna. Nazywała się Alice Ormsby-Gore.
Poznali się na przyjęciu w „Glebe Place” w listopadzie 1968 roku. Alice była młodszą córką Lorda Harlecha, byłego ambasadora Wielkiej Brytanii w USA. ...Ona była odskocznią, kiedy snułem plany jak zdobyć Pattie. Mimo to było nam ze sobą dobrze. Alice rozumiała mnie bardzo dobrze, ja ją też. Staraliśmy się być razem szczęśliwi. Istniała między nami bardzo dobra więź, mimo że ona wszystkiego się domyślała. Ja o tym też wiedziałem, bo Alice była bardzo inteligentną dziewczyną... Kiedy po przyjęciu poszła do domu Erica wraz z częścią towarzystwa, poczuła, że jest w nim zakochana. ...To była miłość od pierwszego spojrzenia... Alice poznała Erica, gdy miała zaledwie 17 lat. ...Na początku nie wiedziałam o co chodzi, zakochałam się w Ericu. Myślałam wtedy, że z wzajemnością. Mój młody wiek nie pozwalał mi racjonalnie przeanalizować sytuacji i możliwości... Mimo jednak młodego wieku, Alice zdecydowała się zamieszkać razem z gwiazdą rocka. Prawdę odkrywała powoli. Najpierw kiedy Clapton zaczął romansować z Paulą Boyd. To był tylko wybieg, obawiając się bowiem, że ktoś dostrzeże jego uczucie do Pattie, Clapton zdecydował, że będzie spotykał się z jej młodszą siostrą. Dzięki temu mógł mieć okazje do częstszych kontaktów z ukochaną, a nikt – jak sądził – nie będzie domyślał się prawdy. ...Paula Boyd to było coś w rodzaju surogatu, zastępstwa Pattie w moich myślach... Alice jednak zareagowała bardzo szybko, wyprowadziła się z Hurtwood Edge, domu Claptona. Przygoda z Paulą trwała jednak tylko dwa tygodnie. Opuściła Claptona, kiedy domyśliła się jak jest naprawdę. Było to po tym, jak Eric odtworzył jej taśmę z próbną wersją piosenki „Layla”. Paula bardzo szybko zrozumiała o co w tej piosence chodzi i spakowała się.
Alice zaczęła odwiedzać Claptona w jego domu coraz częściej od początku 1969 roku, w marcu ostatecznie zamieszkała u niego. Kiedy jednak Eric zaczął spotykać się z Paulą Boyd - wyprowadziła się. Powróciła w marcu 1970 roku. Miała wtedy 17 lat, on 25. Bardzo szybko jednak stosunki Erica i Alice znów się popsuły. Często dochodziło do sprzeczek i gwałtownych kłótni. W kwietniu Alice wyjechała na wakacje do Izraela i wtedy do domu Claptona wprowadzili się muzycy zespołu „Derek & The Dominos”. Rezydencja gwiazdy rocka zamieniła się w muzyczną komunę. Pod nieobecność Alice, Eric zaczął spotykać się z Pattie. Mimo, że była wtedy jeszcze żoną Harrisona, parę razy przyjechała do Claptona domu. Ale jesienią 1970 do rezydencji Erica znów powróciła Alice. Zajęła się domem, robiła zakupy, sprzątała, gotowała. I doprowadziła do tego, że muzycy z grupy Claptona opuścili jego dom. ...Często jeździliśmy do Londynu, spędzaliśmy weekendy u Rose. Do jej domu nie było zbyt daleko. Eric czasem grał u niej w ogrodzie w badmintona. To wcale nie było tak, że tylko siedzieliśmy z Ericem w naszym domu i jedynie razem szprycowaliśmy się. Wtedy jeszcze uważaliśmy na siebie – wspominała Alice – A kiedy Eric zakochał się w Pattie, otwarcie mi o tym powiedział. Przegrał mi też utwór, który dla niej napisał. Później jednak, coraz rzadziej o tym mówił. Sądziłam więc, że to koniec miłości do Pattie.... ...Między mną a Alice była dobra relacja. Ona dobrze mnie rozumiała, a ja - ją. Staraliśmy się być ze sobą szczęśliwi. Trudno byłoby ten związek nazwać miłością, bo przez ten cały czas psychicznie związany byłem z Pattie. I chociaż fizycznie byłem wtedy z Alice, cały czas myślałem jednak o Pattie. Moja miłość do niej zaczęła się od pierwszego dnia, kiedy ją ujrzałem i bardzo szybko wzrastała...
Właśnie wtedy zaczęła się historia Erica z heroiną. ...Początkowo absolutnie zdawałem sobie sprawę z tego co robię, dokąd zmierzam, wcale nie leżałem w łóżku przez cały dzień po zażyciu heroiny... Alice pamiętała, że często zdarzało się, iż Eric całymi dniami grał na gitarze - Dość często także jeździliśmy do Londynu, w weekendy zaś do domu Rose i wtedy Eric grywał w badmintona w jej ogrodzie...
Alice i Eric byli ze sobą przez pięć lat. ...Trzy z nich spędziliśmy w heroinowym śnie. Nie mogę przyznać, że komunikowaliśmy się we wszystkich sprawach – wspominała Alice – a raczej tylko w jednej, związanej z narkotykami...
Córka piątego barona Harlech Alice Ormsby-Gore zmarła w 1995 roku w łóżku, w domu pomocy społecznej w Bournemouth, jak zwykła ćpunka. Paradoksalnie, krótko po tym, jak dzięki pomocy Claptona zaczęła żyć niemal normalnie.
Obrazek
Awatar użytkownika
Zdzisław Pająk
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 2543
Rejestracja: stycznia 27, 2005, 6:06 pm
Lokalizacja: Bydgoszcz

Postautor: Michał » lutego 4, 2008, 6:53 pm

jestem pod ogromnym wrażeniem, naprawdę z fragmentów jakie przeczytałem mogę napisać że zapowiada nam się znakomita - obowiązkowa pozycja ......
Michał Orłowski
"Aby sobą być, prawdzie patrzeć w twarz, kochać wszystkich ludzi i pokój z sobą nieść. ..."
www.MusicSerwis.com.pl
Awatar użytkownika
Michał
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 7127
Rejestracja: kwietnia 14, 2005, 7:54 pm
Lokalizacja: Katowice/Gorlice/Moszczenica/

Postautor: Zdzisław Pająk » lutego 5, 2008, 1:14 pm

Michał pisze:jestem pod ogromnym wrażeniem, naprawdę z fragmentów jakie przeczytałem mogę napisać że zapowiada nam się znakomita - obowiązkowa pozycja ......


Dzięki Michale za miłe slowa, zatem kolejny fragment, tym razem o pierwszym solowym albumie Claptona, jak do tego doszło. Pozdrawiam serdecznie

W styczniu 1970 roku, po zakończeniu amerykańskiego tournee „Blind Faith” – Clapton postanowił pozostać za Atlantykiem. Oficjalnie super grupy „Blind Faith” nie rozwiązano, ale każdy z jej muzyków poszedł swoją drogą. ...Któregoś dnia zagrałem z grupą Delaney’a na tamburynie i sprawiło mi to więcej przyjemności niż cały koncert z „Blind Faith”. Doszedłem wtedy do wniosku, że nie chcę mieć więcej nic wspólnego z „Faith”, że wolę być gitarzystą solowym w „Delaney & Bonnie” – opowiadał Clapton, dołączył więc do małżeństwa Bramlettów, by wziąć udział w następnych koncertach, ale przed wszystkim, aby pograć i to nie w głównej roli – gwiazdy rocka. Ta rola wyraźnie go już zmęczyła. ...W zespole „Delaney & Bonnie & Friends” byłem gościem. Przygotowałem jeden utwór, w pozostałych grałem solówki... I rzeczywiście, Clapton był tylko jednym z wielu muzyków, którzy wspomagali małżeństwo Bramlettów. Pozostali to: Rita Coolidge (voc), Bobby Keys (sax), Jim Price (tp), Carl Radle (gb), Jim Gordon (dr), Bobby Whitlock (key) i Dave Mason (g). Na niektórych koncertach dołączał także – George Harrison. Jeden z pierwszych brytyjskich występów grupy Bramlettów odbył się w Bedford w sali „Dormobile”. Wspominał Ben Palmer – Pamiętam, jak w wypełnionym po brzegi autobusie jadącym w stronę klubu „Ricky Tick” z ożywieniem dyskutowano o ich koncercie. Wszyscy byli zachwyceni. Eric postanowił wtedy, że dłuższy czas pozostanie z tym zespołem. W „Blind Faith” nie mógł się zrealizować tak jak chciał... Odpowiadało mu także to, że nie on był w tym zespole najważniejszy, że nie była gwiazdą, na której występ przychodzą tłumy. I rzeczywiście – na koncerty Bramlettów, zwłaszcza w Europie, tłumy nie przychodziły. Dopiero, gdy ukazał się album prowokacyjnie zatytułowany – „Delaney & Bonnie On Tour With Eric Clapton”, Eric zrozumiał, że to jednak on jest magnesem dla wielu fanów. Zrozumiał też, że nie ma dokąd uciec. Postanowił więc skorzystać z innej szansy, nagrać własną płytę, na której pokaże się nie w roli super gitarzysty, ale zwykłego muzyka.
Dojrzewał do swej płyty podczas brytyjskiej i europejskiej trasy, w wolnej chwili więc wraz z Delaney’em Bramlettem ćwiczył w swoim domu na wzmacniaczu „Orange”. ...Bardzo głośnym i o wspaniałym brzmieniu – jak wspominał Bramlett – Grał na nim na konceercie w „Royal Albert Hall”, gdzie wtedy po raz pierwszy spotkałem Johna Lennona i Yoko Ono. John powiedział wtedy „Yoko mówi na was „Bonnie i Clyde”. Na to ona „To nie ja, to nie ja, to nie ja”. John dodał znów „Ona powiedziała, że tak was nazywa”. No i zaczęli się wtedy kłócić. Taak, John był wspaniałym facetem. Zapytał mnie wtedy „Czy chciałbyś grać z „Plastic Ono Band”?”. „Nie ma sprawy” – odparłem – „pokaż mi tylko gdzie i kiedy”... Delaney’owi tylko raz udało się zagrać z Lennonem – 15 grudnia 1969 roku podczas występu obu zespołów w „Lyceum Ballroom” w Londynie (więcej w rozdziale 16).
Większy niż na Lennona, miał wpływ Delaney na Claptona i przede wszystkim na to, że powstała jego pierwsza solowa płyta. ...Kończyliśmy nasz album i zaraz potem poszliśmy do studia, aby nagrać jego płytę – wspominał – Powiedziałem Ericowi „Powinieneś coś zrobić na swój własny album”. On na to „Nie potrafię śpiewać”. Powiedziałem „Bóg dał ci talent. Nie możesz go nie wykorzystać, bo ci go odbierze. No więc śpiewaj”. No i przez kilka miesięcy uczyłem go jak brać frazę, jak przekazać szczególne rzeczy, zanim przystąpiliśmy do nagrywania płyty. I wtedy spytał „Czy mogę nagrać parę twoich piosenek?” Zaczęliśmy pracować w Anglii, potem powróciliśmy tu, do Stanów... Od początku więc chodziło nie o to, by Clapton nagrał płytę instrumentalną, lecz z piosenkami. ...Tymi, które razem wówczas napisaliśmy – wspominał Eric – To Delaney namówił mnie do śpiewania i ja to naprawdę wtedy to zrobiłem. Przekonał mnie, że to jest możliwe. Chociaż do tej pory myślałem, że są inni, którzy potrafią to zrobić lepiej ode mnie, gdyż ja jestem tylko gitarzystą. Śpiewanie kojarzyło mi się z ogromną pracą, a ja byłem z natury leniwy. Dlatego starałem się całą swoją twórczą energię przelać na struny gitary... Nic dziwnego, że roboczy tytuł tego albumu brzmiał „Eric Sings”. ...Włożyłem sporo wysiłku w to, aby został śpiewakiem - opowiadał Delaney Bramlett o tym okresie kariery Claptona - Nałożyłem jego głos na gitarę. Gitary, były rzeczywiście bardzo smakowite – jako gitarzysta, Eric grał to co trzeba było. Ale on chciał wtedy porzucić to jego „angielskie” brzmienie. Chciał osiągnąć typowe brzmienie z Południa – „Southern Sound”...
Obrazek
Awatar użytkownika
Zdzisław Pająk
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 2543
Rejestracja: stycznia 27, 2005, 6:06 pm
Lokalizacja: Bydgoszcz

Postautor: Michał » lutego 5, 2008, 1:31 pm

Kolejny znakomity fragment, mam wrażenie choć mogę się mylić że muzycy którzy zaczynali niemalże w tym samym czasie w Anglii byli również dobrymi przyjaciółmi, może dlatego że znali się z jam session, może dlatego że łączyła ich wtedy ta sama pasja - którą odkrywali poklei jak talie kart. Nie wiem, ale miałem przyjemność oglądać mnóstwo koncertów lub fragmentów znakomitych Angielskich zespołów gdzie gościnie pojawiało się wile zacnych postaci, ludzi co zmieniali oblicze rock and rolla (a nie będę wspominał o koncertach charytatywnych np A.R.M.S. Concert - chyba tak się nazywał grali tak Beck, Clapton, Page na końcu na 2 grafowej gitarze zagrał Schody) . Tak jak Pan opisał w fragmencie powyżej o "sprawach sercowych Claptona" często odwiedzali się w domach i mieli wspólne "imprezy". Takie mam odczucie, ale wiadomo ja mało wiem i może to być błędne co pisze ...
Michał Orłowski
"Aby sobą być, prawdzie patrzeć w twarz, kochać wszystkich ludzi i pokój z sobą nieść. ..."
www.MusicSerwis.com.pl
Awatar użytkownika
Michał
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 7127
Rejestracja: kwietnia 14, 2005, 7:54 pm
Lokalizacja: Katowice/Gorlice/Moszczenica/

Postautor: Andrzej Jerzyk`e » lutego 5, 2008, 5:31 pm

Świetny fragment Zdzisław - Dzięki!!! To się też Janusz M. ucieszy, bo to Fan Tego jakże muzycznego Małżeństwa!
Awatar użytkownika
Andrzej Jerzyk`e
Ojciec Dyrektor
Ojciec Dyrektor
 
Posty: 25314
Rejestracja: kwietnia 16, 2004, 8:54 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Postautor: jagode » lutego 6, 2008, 11:25 pm

Taaak ! świetny fragment panie Zdzisławie. powiedziałbym smakowity.
Awatar użytkownika
jagode
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 103
Rejestracja: marca 22, 2007, 9:50 am
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: jagode » lutego 6, 2008, 11:36 pm

Jezeli chodzi oo koncert ARMS to trochę inna dekada...odbył się w 1983 koncerty charytatywne ARMS w Royal Albert Hall. ARMS (Action Research into Multiple Sclerosis) organizował Ronnie Lane, aby zebrać pieniądze na walkę ze stwardnieniem rozsianym, które basistę Small Faces trapiło od 5 lat. Efektem choroby było to, że popularny Plonk nie mógł grać. W koncertach wzięli udział Eric Clapton, Jeff Beck, Steve Winwood, Bill Wyman, Kenney Jones, Andy Fairweather-Low oraz Jimmy Page , tam zagral po raz pierwszy od 3 lat 'Stairway ..." na swoim Gibsonie z podwójnym gryfem. Brali udział wszyscy trzej gitarzyści The Yardbirds.
Awatar użytkownika
jagode
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 103
Rejestracja: marca 22, 2007, 9:50 am
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: Betsztyn » lutego 7, 2008, 3:27 am

Mimo, ze zauwazylem te zakladke pozno, to jestem bardzo chetny dolaczyc do grona czytelnikow, biografii Claptona.
Uchylam kapelusz dla Zdzislawa Pajaka, za publikowanie swojej ksiazki na lamach tego forum :)
Awatar użytkownika
Betsztyn
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 5454
Rejestracja: listopada 15, 2007, 3:38 pm

PoprzedniaNastępna

nowoczesne kuchnie tarnowskie góry piekary śląskie będzin świętochłowice zawiercie knurów mikołów czeladź myszków czerwionka leszczyny lubliniec łaziska górne bieruń

Wróć do Książki, Publikacje, Czasopisma

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 121 gości