Nano, Twój bezkompromisowy sposób wypowiedzi często zraża mnie do nich, ale w tym wypadku muszę się zgodzić
Nie ma takiej siły, która usprawiedliwiałaby wypuszczenie na rynek płytowy okładki z beznadziejną, czy nieprofesjonalną okładką. Tak jak przy wydawaniu książek. Oczywiście kolejowe romanse nie przedstawiają swoją oprawą graficzną wysokiego poziomu, ale chyba nikt nie zaprzeczy, że kupując sobie np. tomik poezji, trylogię Tolkiena, czy swoją ulubioną książkę - nie zwraca uwagi na edycje, bo treść jest najważniejsza. Poza tym - posiadanie wpływu na wygląd chociażby prostokąta 13x14cm powielonego w tysiącach egzemplarzy i nie wykorzystanie tego faktu należycie jest czystym marnotrawstwem
Wyłączając wydawnictwa czysto użytkowe (patrz: Złote Kolekcje, the besty i im podobne) okładki najczęściej niosą ze sobą jakąś treść poza informacyjną, a przynajmniej starają się. Dzisiaj z oceną okładki jest trochę tak, że ocenia się ją jako dobrą, kiedy wpada w oko - tak jak reklamy. Myślę, że to podyktowało podanie w tym temacie niektórych przykładów. Z tym, że nie chcę negować ich znaczenia dla branży projektowania. Kiedyś wielką odwagą było nie umieścić na pierwszej stronie nazwy zespołu, czy tytułu płyty, albo wypuścić na rynek "biały album". Dzięki temu dziś można na okładkach umieścić wszystko... ale nagle przestano korzystać z możliwości.
Nie da się też ukryć, że swoje czasy i swoje gatunki mają charakterystyczne dla siebie poczucie estetyki. Mogą nas przechodzić dreszcze na widok okładki przykładowego Kruka, ale taka okładka została stworzona, bo trafia w gusta twórców tej muzyki i jej odbiorców (mają szczęście, że nie wszystkim). Fani muzyki metalowej bombardowani specyficznym typem grafiki przyjmują ją, bo jest od zawsze wizualnym przedłużeniem tego gatunku muzyki.
Teraz mogę w końcu napisać, jakie okładki ja uważam za piękne. Przyznam, że po pobieżnym rzucie myślami w kierunku mojej płytoteki trudno mi było znaleźć płytę, którą bezsprzecznie określiłabym "piękną". Oczywiście uwielbiam okładki Storma Thorgenson'a, ale gdy się nad tym zastanowię to uwielbienie to jest skutkiem nierozłączności ich z muzyką zawartą na floydowych krążkach. Ze względu na estetykę to co najwyżej te późniejsze - z lat 90: Division Bell, A Momentary Lapse of Reason - spójne, choć już mocno wykombinowane.
Przekombinowanie najczęściej dyskredytuje w moich oczach poszczególne projekty. Odrzucają mnie taktyki lat 80 polegające na umieszczeniu na okładce półnagiej kobiety, żeby produkt lepiej się sprzedawał. No bo co temu Bregovicowi przeszkadzało wydać album z samym białym guzikiem na czarnym tle, jak już chciał być taki dosłowny?! Owszem - liczy się intryga, ale te są po to, aby je wyśledzić, a nie aby rzucały się na nas z zębami (lub żyletkami
).
Poniżej moje typy okładek do tematu. Plusy za konsekwencję i minimalizm środków. Lub - jak w przypadku Badi i Słodkich - za rozbrajające oddanie klimatu albumu lub artysty przez ich własne zdjęcie na okładce - bo moim zdaniem jest coś pięknego w grupce śmiejących się przyjaciół, a już na pewno w przenikliwym spojrzeniu pani Assad
PS Nano popieram Cię nie dlatego, że pochlebnie wyraziłeś się o okładce Afrykańskiego Śniegu (podłechtałeś moje ego tym "przebłyskiem geniuszu", choć nie wiem, czy nie przesadzasz). Przyznaję się bez bicia - nie wiem, co to mora (przynajmniej w odniesieniu do grafiki) i co masz do gradientów - wyszły naturalnie, jak akwarela. Nie uważam jednak, że to ideał - niedociągnięcia widać choćby w typografii.
Pozdrawiam